Czytania
Prąd elektryczny nie jest
bezpiecznym hobby i wiedział już o tym szanowny Doktor Frankenstein. Eksperymentując
ze zwłokami wykazał on, że prąd podłączony do martwego ciała może stymulować
pracę jego mięśni, w tym serca, aż do dwóch godzin od chwili zgonu. Odkrycie
nazwane zostało "galwanizmem" i wykorzystuje się je do dziś przy zabiegach defibrylacji
serca, które pewnie widzieliście w niejednym odcinku House’a – takie plastry z
kabelkami przez które przepływa dużo dżuli.
***
Jamie Morton przeklina dzień, w
którym pierwszy raz spotkał Charlesa Jacobsa. Był wtedy paruletnim dzieciakiem,
a Jacobs świeżo upieczonym pastorem w pobliskim Kościele metodystów, więc
wyobrażać możecie sobie zachwyt mieszkańców nad zarówno nim, jego piękną żoną i
uroczym synkiem. Jednak kiedy rodzinę pastora spotyka tragedia, kaznodzieja
publicznie przeklina Boga i szydzi z wiary, co skutkuje wydaleniem przez
zszokowanych parafian. Wiele lat później drogi Jamie’ego i Charlesa się
schodzą. Ten pierwszy wiedzie żywot tułaczego rockendrollowca, uzależnionego od
heroiny i porzuconego na pastwę losu, zaś dawny pastor – odkrywa przed nim swojego
nietypowe hobby i po raz kolejny uświadamia, że słowo "przebudzenie" ma wiele
znaczeń.
"Przebudzenie" to – jak hucznie zapewniały
media – "najbardziej elektryzująca książka roku". I wiecie, co Wam powiem?
Dostałam piorunem. King mnie poraził! Po czytanych recenzjach byłam przerażona
– "nie ten King", „jestem rozczarowany", "oczekiwałam więcej" – jednakże
odczekawszy pół roku, zaryzykowałam… i zostałam zauroczona. Tylko zauroczona i
aż, bo nie jest to szczyt możliwości Mistrza Grozy. Jednak mimo mojej ogromnej
chęci wymienienia samych superlatywów, przejdę najpierw to wytknięcia tego, co
mi przeszkadzało.
"Przebudzenie" to nie jest
powieść, po której człowiek boi się zgasić światło, od razu mówię. Nie
znajdziemy tam scen z horroru; samego napięcia i elektryzujących momentów
również jest niewiele. To książka głównie obyczajowa, z rześkim powiewem
thrillera od czasu do czasu i bardzo dobrym wpleceniem elementów
nadprzyrodzonych. Powieść rozpoczyna się bardzo obiecująco, jednakże całość
ciągnie się i przedłuża – nie na siłę, po prostu. Autor testuje naszą
cierpliwość opisując lata życia dorastającego Jamie’ego i jego przyjaźń z
pastorem. Aczkolwiek historia przedstawiona, jest na tyle intrygująca, że nie
można się nudzić – King niesamowicie operuje swoimi zdolnościami. Jestem pod
wielkim wrażeniem. Kiedyś czytałam zresztą, że aby napisać naprawdę dobre
opowiadanie, należy zgrabnie wtrącać retrospekcje, wracać do wspomnień,
przywoływać je. W "Przebudzeniu" łatwo jest się w nich zakochać. W nich i w
umiejętnościach pisarza, bo zarówno język, jakim się posługuje i dawka humoru,
jaką używa by rozładować napięcie, niesamowicie ujmuje za serce.
Bohater, jakiego po raz kolejny
kreuje King to everyman, czyli
człowiek szary i zwyczajny, przeciętny Jan Kowalski, (a może nawet i John Smith?), który sympatię zyskuje w mgnieniu oka, może wskutek narracji
pierwszoosobowej, a może po prostu że jest świetnym kompanem. Towarzysząc mu na
przełomie czterdziestu lat, z łatwością zauważamy jego przemianę: od ułożonego
chłopca katolickiej rodziny, do muzyka i narkomana, a skończywszy na
zdesperowanym mężczyźnie, który posunął się do podpisania paktu, "o jakim nawet
diabłu się nie śniło". Wielkie brawa należą się również autorowi za tak
wnikliwe przedstawienie sceny muzycznej zza kulis, życia rockendrollowego muzyka
oraz, rzecz jasna, niewoli uzależnionych "Wielką H.". Sama ciekawość, jaką
wzbudza tymi aspektami w czytelniku jest ogromna, ponieważ dotyka sfery
całkowicie ludzkie, czyli coś bliskie każdemu z nas, i tak samo jak chętnie
sięgamy po pamiętniki i wspomnienia czy biografie znanych muzyków – tak
przyjemnie czyta się historię upadku człowieka, spowodowaną nie narkotykami, a nikim
innym jak wielebnym pastorem Charlesem Jacobsem.
Nie wolno mi również zapomnieć o
niesamowitym zakończeniu! Nie jest wyjątkowo straszne, ale następuje tak nagle,
jak nagle uderza piorun w słup na Skytop (właśnie ten na okładce). Wmurowuje w ziemię i nie daje o sobie
zapomnieć. Wiedziałam, że to będzie coś. Że mimo wolniejszej akcji, zakończenie
powinno całość idealnie zrekompensować, ale… To przeszło moje najśmielsze
oczekiwania. Teraz już zawsze prześladować będzie mnie myśl: A jeśli to prawda?
A jeśli King faktycznie miał rację i to, co wpajali nam przez całe życie okaże
się kłamstwem? Na samą myśl, zaczynam się bać…
W paru zdaniach napomknę również o świetnych dodatkach do książki zorganizowanych przez wydawnictwo. Począwszy od kalendarzy i tapet na pulpit, a skończywszy na napojach energetycznych i interaktywnej okładki, którą wystarczy przeskanować aplikacją Actable. Cuda na patykach, drodzy moi. Prószyński stanął na wysokości zadania, bądźcie z siebie dumni, wielkie brawa.
Mimo, że "Przebudzenie" do roli
thrillera z krwi i kości przebudza się dopiero w trzeciej czwartej książki,
nadal jest powieścią wartą uwagi. Nie można przecież pominąć wstrząsającego
zakończenia, po którym zbierałam szczękę z podłogi, a które wreszcie łączy
wszystkie wątki w coś sensownego. Pięćset stron niektórych przeraża,
wielowątkowość i raczej niespieszne tempo może sprawić że lekko w Kinga
zwątpimy, ale posłużę się słynnym powiedzeniem Radka Kotarskiego: "Nic bardziej
mylnego!", ponieważ "Przebudzenie" to bardzo dobra książka. Może nie idealna,
może nie prezentuje wszystkich umiejętności pisarskich autora, może fabuła
powinna płynąć intensywniej, ale można z niej wiele wynieść. Wiele przemyśleń i
przypuszczeń napływa po zakończeniu, wiele lekcji udzielił mi też autor, opowiadając
tragiczną historię Jamie’go i Charlesa, ale nigdy przenigdy nie zapomnę tej
jednej.
E-dur.
E-dur to podstawa.
Stephen King
thriller/sensacja/kryminał
wyd. Prószyński i S-ka