Wiedźmi stos


Próba Ognia | Taniec w ogniu | Wiedźmi stos


Wyczekiwałam końca trylogii Josephine Angelini – i oto jest. Ostatni tom, zatytułowany „Wiedźmi stos” jest jednak nieco inny niż poprzednie. Inne również wywołuje we mnie odczucia. Gwoli przypomnienia, przeczytałam przed chwilą swoje poprzednie recenzje dwóch tomów trylogii; każda była coraz bardziej frenetyczna. Pozytywna, wychwalająca tę historię, zresztą sama pamiętam zachwyt, który towarzyszył mi podczas lektury obu tomów – nigdy nie spotkałam się z takim pomysłem na książkę. Jednak, obecnie czuję nie tylko niedosyt, ale także delikatne wytrącenie z równowagi. Pytanie zatem jedno: co poszło nie tak?

Mam wielki problem z czytaniem książek wydawanych w sporych odległościach, znacznie bardziej lubię „maratony książkowe”, by nie musieć sięgać po poprzednią część i przypominać sobie, na czym się ona skończyła, jak potoczyły się sprawy. Tutaj musiałam czekać na kontynuację, więc – niestety – całkowicie wyparłam z pamięci fabułę „Tańca w ogniu”. Być może też dlatego, tak dużo czasu musiałam poświęcić lekturze trzeciego tomu, musiałam przypomnieć sobie bohaterów, sytuacje, ale ponadto z powrotem „wczuć się” w klimat historii, a co w niektórych przypadkach może wydawać się długie i bardzo trudne. Tak też było tutaj.


Tak czy inaczej, „Wiedźmi stos” nie jest książką totalnie skreśloną. Uważam ją za dobrą, ponieważ całość ratuje wspaniały pomysł, koncept, który zachwyca na każdej stronie z coraz silniejszą mocą. Główna bohaterka, Lily Proctor jest obywatelką „naszego” Salem w stanie Massachusetts. Ten świat zdecydowanie jej nie służy – lekarze nie mogą zdiagnozować przyczyn jej nieustającej gorączki, a ryzyko ataku drgawek wyklucza wszelkie przyziemne przyjemności. Gdy pewnego dnia, w towarzystwie Tristana, chłopaka na którym bardzo jej zależy, pozwala sobie pójść na szkolny bal dochodzi do tak paskudnego incydentu, że dziewczyna chce po prostu zniknąć… Jej życzenie się spełnia. Lily trafia do równoległego świata, w którym to, co było jej słabością, staje się siłą. Nowe Salem to mroczne i niebezpieczne miejsce, rządzone przez potężne czarownice. Najsilniejszą i najbardziej okrutną z nich jest ona sama… A raczej alternatywna wersja Lily – Lillian.

W zasadzie przedstawiona jest tutaj fabuła pierwszego tomu, ponieważ uważam, że nie ma sensu wprowadzać fabuły następnych – to wielkie spojlery dla tych, którzy nie przeczytali żadnego z tomów, a być może planują. Jeśli tak – nie zrażajcie się. To pełne napięcia około półtora tysiąca stron trylogii, to wspaniały wątek miłosny, to wiele rozdziałów walki ze złem, walki o życie, o przyjaciół. Josephine Angelini pisze dobrą fantastykę, bo o ile coraz bardziej odchodzę w inne gatunki, ona za każdym razem przyciąga mnie do siebie i pokazuje, że historia Lily zasługuje na uwagę.

Nie jest łatwo napisać dobre zakończenie trylogii. Trzeci tom, „Wiedźmi stos” uważam za najsłabszy, za najwolniej rozgrywający się: pierwsze rozdziały w ogóle mnie nie pochłaniały. Jednak, nie żałuję, że sięgnęłam po tę trylogię, ponieważ niesamowitą frajdę zapewniła mi autorka podczas lektury „Próby ognia” oraz „Tańca w ogniu”, a ostatnie rozdziały trzeciego tomu miały naprawdę imponujący poziom. Nie odradzam, mimo wszystko dalej zachęcam, szczególnie fanów fantastyki, ale i tych, którzy chcą się do niej przekonać, ponieważ dwa pierwsze tomy to naprawdę majstersztyk.
Recenzja powstała we współpracy z wydawcą.