Nie patrz, gdy cierpię


Dla Oli, według której życie pisze wystarczająco piękne scenariusze.

Nie patrz, gdy cierpi, nie pomagasz w ten sposób. Bo tacy jak ona są na tyle odważni, by iść samotnie, wolą walczyć w pojedynkę i żyć dla siebie. Być samowystarczalni. Ale nie mogą. Muszą mieć kogoś, kto zadzwoniłby na karetkę, kto pomógłby się załatwić, kto potrafiły unieruchomić złamanie, zatamować krwotok tętniczy. To błędy w sztuce lekarskiej, taki przynajmniej zaimek obrał sąd, osoby, które nie posiadały prawa do narodzin, które jako płód nie miały się najlepiej i od teraz, do końca życia muszą polegać na innych. Nie patrz, bo jeszcze poznasz ich historię. Bolesną falę zmagań, gipsów typu żabka, kruszącą serce opowieść. To osoby z OI, osteogenesis imperfecta, czyli wrodzoną łamliwością kości. Wygoogluj sobie, kliknij w grafikę i spróbuj nie zmięknąć. 

Być może złamałeś kiedyś nogę. Być może rękę. To pewnie było wieki temu, skutek dziecięcych szaleństw, zabawy z piłką, wspinaniu się na drzewo. Może jednak całkiem niedawno, zderzenie na wychowaniu fizycznym, śliski chodnik, po prostu wypadek. Nie pytam, czy bolało, bo choć moja wrodzona przezorność uchroniła mnie przed takową okolicznością, ból ten wyobrazić sobie umiem – jestem empatyczna. A czy Ty potrafisz wyobrazić sobie ból, jaki odczuwa sześcioletnia dziewczynka, gdy w ciągu jej krótkiego życia doznała już sześćdziesięciu ośmiu złamań? Ona nie musi się pośliznąć, spaść z drzewa, grać w piłkę – jest "Krucha jak lód", dosłownie. Wystarczy, że kichnie. Obróci się z boku na bok. Uderzy o stół. Właśnie osteogenesis imperfecta, choroba, na którą cierpi, daje jej gwarancję, że już nigdy nie będzie mogła żyć normalnie. 

Willow, bo tak ma na imię, uzależniła od siebie cały dom. Ojciec tyra po godzinach, żeby zarobić na kosztowe leczenie, kilometry dzielące jeden, a drugi szpital. Matka rzuciła pracę w cukierni by być na każde wezwanie córki, by ją nosić, czasami karmić, często przebierać. Jej dorastająca siostra przeżywa okres buntu, ale w głębi duszy – nie wspomina na głos o piżama party z przyjaciółką, treningach łyżwiarstwa figurowego i innych fajnych rzeczach, które dla Willow nie mogą istnieć. Wszystko byłoby okej, cała rodzina kochałaby się dalej, gdyby nie jeden moment, który nieodwracalnie zgasił ich rodzinne ognisko, jeden krok, który zburzył to, co budowali latami. Oskarżenie. Skarga na przełożoną, która prowadziła ciążę, za zbyt późne stwierdzenie choroby płodu, wykluczające ewentualnego go usunięcie. Jak czuć ma się sześciolatka, gdy rodzice za ścianą dyskutują o niej i o tym, że żałują, iż nie mieli szansy jej usunięcia? Jak czuć ma się jej siostra, gdy cały świat skupia się na Willow, toczonej w sądzie sprawie i nie zauważa, do jakiego stanu się ona doprowadza? I w końcu – jak ma się czuć oskarżona przełożona, najlepsza przyjaciółka matki dziewczynek, która najpierw została poproszona o prowadzenie ciąży przyjaciółki, a potem ni stąd ni zowąd oskarżono ją o błąd w sztuce? 

Takich książek szukam. Takich książek potrzebuję. 

Jeśli rozglądasz się za czymś, co Cię nie zawiedzie – "Kruchą jak lód" Jodi Picoult napisała właśnie dla Ciebie. Historia Willow nie tylko wzrusza, nie tylko dotyka, a całokształt nie tylko jest przyjemny w odbiorze. Jest paraliżujący, ściskający wnętrzności. Na takowe uczucia składa się parę ważnych czynników. Po pierwsze, język. Piękny, celnie odwzorowujący uczucia, problemy, słowa, które zawisły w powietrzu i nigdy nie dotarły do odbiorcy. Ludzki, bardzo powszechny, a jednocześnie tak zasobny w epitety, porównania, w tyle dobrych słów, które trafiły w dobre miejsca. Ten język zrobił coś, czego dokonują tylko najlepsze. Postawił chorobę w centrum uwagi, zagłębił się we wszystkie jej zakamarki, przypadki i ważne lekarstwa. Opisał ludzi cierpiących na OI, a będących jednoczenie osobami tak nieprawdopodobnie silnymi. Po drugie, otoczka. Słodka, lukrowa. Każda część książki zaczyna się autorskim przepisem mamy Willow, z zawsze przepięknym i ujmującym porównaniem słodyczy do życia, cierpkości do tęsknoty, goryczy do rozczarowania. Pełne przenośni opisy, zrównoważone frustracją, która wzrasta wraz z każdą stroną. Prócz lukru spomiędzy kartek spływa kwas, toksyczna substancja, wynikająca z oziębiających się relacji w rodzinie: skutek wiecznych ataków, wyzwań, kłótni, nieporozumień i sądu. I w końcu, po trzecie, "Krucha jak lód" to nie tylko choroba Willow. Na przemian z jej historią, pojawiają się fragmenty osieroconej adwokatki, która szuka swojej biologicznej mamy. Dużą uwagę zyskuje również Amelia, siostra głównej bohaterki, która cierpi na zaburzenie odżywiania, oraz sami rodzice, których sytuacja w małżeństwie nie maluje się zbyt optymistycznie. Bulimia, samookaleczenia, separacja, pierwsza miłość i dom dziecka to tylko parę z licznych wątków które Picoult po mistrzowsku przybliża. 

Wady? Najchętniej walnęłabym wielki napis "brak!", ale nie mogę się przemóc. Może dlatego, że dłużyło mi się czytanie, przytłaczały mnie sprawy związane z sądownictwem, frustrował fakt, że wszystko tak jakby stało w miejscu… Klimat był niepowtarzalny, zgodzę się. I niepowtarzalnie ciężki. Jednakże nie każdy odczuć to może, spotkałam się z osobami, które to sześćset stronicowe tomiszcze pochłonęli na dwa razy, więc jest to sprawa wielce indywidualna: wszystko zależy, jak zniesiesz taką dawkę nieszczęść.

Jodi Picoult w "Kruchej jak lód" pokazała klasę. Totalnie. Zakończenie zmiotło z powierzchni ziemi, podczas gdy całość była jak wiecznie nieprzewidywalna lawina. Zamieć za zamiecią. Język autorki nieco ocieplił całokształt, rozpuszczając mnie i rozkochując w nim na dobre, a sama historia wzbudziła tyle sprzecznych emocji, że ból brzucha masz jak w banku. "Krucha jak lód" dotyka całe spektrum problemów XXI wieku, opowiada o zmaganiach i walce z chorobą, wątpliwością dotyczącą przyszłości, ogromnym znakiem zapytania, wykrzyknieniem bólu, samotności, odrzucenia. 
Jednym słowem, poruszająca.
"Czasami wydaje mi się, że noszę w sobie potwora; mieszka w tej pustej grocie, gdzie powinno być serce, i przy takiej czy innej okazji rozrasta się, wypełniając mnie po brzegi, a wtedy nie mogę się powstrzymać i muszę zrobić coś nie tak. Ten potwór zionie kłamstwami, cuchnie perfidią."