Zaświaty, ezoteryka, czyli piekielnie inteligentna fantastyka ("Czas żniw")



Antyutopie dzielę na dwie grupy. Te mające szeroko rozbudowany świat i te, w których dystopia to tylko tło pod dobry romans. Te precyzyjnie stworzone, pod każdym względem przemyślane i te mniej ambitne, gdzie na głównym planie jest namiętnie jak w paranormalu. Antyutopie to książki, które przede wszystkim powinny napawać grozą. I wątpliwościami. Czas żniw dał mi właśnie to. To i sto razy więcej momentów, które wzbudziły lęk, zakołowały w głowie i dostarczyły porządnego kopa adrenaliny.

Paige jest dziewiętnastoletnią Irlandką, która wskutek buntów i niebezpiecznych rebelii jako mała dziewczynka  musiała wraz z ojcem uciec do Anglii. Pod pewnym względem przypomina mi Katniss Everdeen z Igrzysk Śmierci. Ta sama waleczna postawa, chęć niesienia pomocy potrzebującym i nienawiść do świata, w którym przystało jej żyć. Ale to nie gra roli, ponieważ obie różnią się diametralnie. Zacznijmy od tego, że Paige Mahoney nie jest człowiekiem. Jest śniącym wędrowcem i w świecie, w którym żyje, zdradą jest już sam fakt, że oddycha. Ale nie tylko ona jest inna. Odmieńcy są wśród nas: Wróżbici, Media, Sensorzy, Augurzy, Stróże, Narwańcy i Skoczki. Każdy z nich posiada inne umiejętności, każdy posiada też odmienny kolor aury, a oprócz tego mają różny dostęp do zaświatów.  Paige jest skarbem bezcennym – jako śniący wędrowiec jest zdolna do rzeczy niewyobrażalnych. Od trzech lat pracuje włamując się do cudzych umysłów i w ten sposób się utrzymuje, żyje z dnia na dzień. Pewnego dnia jej życie zmienia się na zawsze. Wskutek fatalnego splotu okoliczności zostaje przetransportowana do kolonii karnej Szeol I, gdzie władze sprawuje rasa Refaitów, nieśmiertelnych istot, których pochodzenie owiane jest tajemnicą. Czy podda się ich władzy i zacznie z nimi współpracować? Do czego to doprowadzi?

Pierwsze słowo, które pomyślałam, bo zamknięciu książki? Mocna. Świetna, naprawdę dojrzała dystopia, wymagająca i niesamowicie inteligentna lektura z pomysłem. No tak, pomysł. To najpiękniejsza cecha w tej książce. Nie wyobrażacie sobie, jak bardzo mnie zaskoczyła. Kartkując ją, za każdym razem myślałam, że to będzie kolejna historia paczki kumpli uciekających przed złym rządem, kumulujących siły, żeby mu się przeciwstawić. Ale nie. To książka napisana z rozmachem, do której autorka czerpała nazwy z języka arabskiego, hebrajskiego, serbskiego, francuskiego, oraz z dziewiętnastowiecznej angielszczyzny, gdzie nie ma czasu na oddech. Ta staranna konstrukcja świata imponuje zadbaniem o najmniejsze detale, wzbudza niepokój i sprawia, że intryguje z każdą kolejną stroną. Czyli całkiem nieźle zważywszy, że to pięćset stronicowa cegła.

A najlepszym akcentem w tej książce jest fakt, że nie ma tu wyraźnie zarysowanego wątku miłosnego. Czekałam na niego wytrwale, bo oceny z tyłu okładki dały mi do zrozumienia, że jest, ale tak naprawdę go nie było. Do pewnego momentu. Cała powieść balansowała na delikatnych promykach wspomnień pierwszej miłości, które były tak zgrabnie ujęte, że całkowicie nie odczuwałam braku „prawdziwej” miłosnej treści. No, ale kiedy już się pojawiła wybuchła prawdziwa bomba atomowa. Totalnie mnie rozbiła, zupełnie się jej nie spodziewałam. To było tak nagłe, że oczy wyszły mi na wierzch, serce wykonało podwójne salto, a sam fragment do tej pory przeczytałam z sześć razy.


"– Jak się czujesz? – zapytał.– Pieprz się.Jego oczy zapłonęły.– Widzę, że lepiej." (s. 279)

Poziom powieści Samanthy Shannon zbił mnie z nóg. Nie uwierzyłabym, gdyby powiedzieli mi, że to debiut. Autorka już na początku wrzuca nas na głęboką wodę i od pierwszych stron trzeba się nieźle „wczytać”, żeby zrozumieć o co tutaj w ogóle chodzi. Z odsieczą przychodzi jednak plan ukazujący siedem kategorii jasnowidzenia, mapka Szeolu I, słowniczek, i absolutnie genialna Eteryczna playlista!

Jestem pod ogromnym wrażeniem. Biję pokłony, zasłużone pokłony. Książka Samanthy Shannon to antyutopia przez duże „A”. Jest niesamowicie inteligentna, precyzyjnie ujęta, a jej poziom jest doprawdy naprawdę wysoki. 27 stycznia nastąpiła amerykańska i brytyjska premiera tomu drugiego, z siedmiu zapowiedzianych – „Zakon Mimów”, którego fragment wydawnictwo Sine Qua Non już przetłumaczyło i udostępniło w sieci. Łapcie!

Z niecierpliwością również czekam na ekranizację książki, do którego projektu został zaangażowany dwukrotnie nominowany do Oscara scenarzysta, jednak na razie nie zostało ujawnione jego nazwisko. Sama zaś autorka, będzie pełnić rolę konsultanta merytorycznego: "Nie chciałabym przejmować kontroli, ale dobrze wiedzieć, że będę mogła dopilnować, że wszystko będzie tak jak powinno być." I mam taką nadzieję. Wierzę w to, że wszystko będzie tak, jak powinno być i w podskokach pobiegnę do kina. A Wam zalecam do księgarni, jeśli ta historia jest Wam jeszcze obca. Bo premiera kolejnego tomu w pierwszym kwartale tego roku, więc  radzę zaopatrzyć się z Czas żniw już dziś!

Czas Żniw | Zakon Mimów