4 min Czytania
Antyutopie dzielę na dwie grupy. Te mające szeroko rozbudowany świat i te, w których dystopia to tylko tło pod dobry romans. Te precyzyjnie stworzone, pod każdym względem przemyślane i te mniej ambitne, gdzie na głównym planie jest namiętnie jak w paranormalu. Antyutopie to książki, które przede wszystkim powinny napawać grozą. I wątpliwościami. Czas żniw dał mi właśnie to. To i sto razy więcej momentów, które wzbudziły lęk, zakołowały w głowie i dostarczyły porządnego kopa adrenaliny.
Paige
jest dziewiętnastoletnią Irlandką, która wskutek buntów i niebezpiecznych
rebelii jako mała dziewczynka musiała
wraz z ojcem uciec do Anglii. Pod pewnym względem przypomina mi Katniss
Everdeen z Igrzysk Śmierci. Ta sama
waleczna postawa, chęć niesienia pomocy potrzebującym i nienawiść do świata, w
którym przystało jej żyć. Ale to nie gra roli, ponieważ obie różnią się
diametralnie. Zacznijmy od tego, że Paige Mahoney nie jest człowiekiem. Jest śniącym
wędrowcem i w świecie, w którym żyje, zdradą jest już sam fakt, że oddycha. Ale
nie tylko ona jest inna. Odmieńcy są wśród nas: Wróżbici, Media, Sensorzy,
Augurzy, Stróże, Narwańcy i Skoczki. Każdy z nich posiada inne
umiejętności, każdy posiada też odmienny kolor aury, a oprócz tego mają
różny dostęp do zaświatów. Paige jest
skarbem bezcennym – jako śniący wędrowiec jest zdolna do rzeczy
niewyobrażalnych. Od trzech lat pracuje włamując się do cudzych umysłów i w ten
sposób się utrzymuje, żyje z dnia na dzień. Pewnego dnia jej życie zmienia się
na zawsze. Wskutek fatalnego splotu okoliczności zostaje przetransportowana do
kolonii karnej Szeol I, gdzie władze sprawuje rasa Refaitów, nieśmiertelnych istot,
których pochodzenie owiane jest tajemnicą. Czy podda się ich władzy i zacznie z
nimi współpracować? Do czego to doprowadzi?
Pierwsze
słowo, które pomyślałam, bo zamknięciu książki? Mocna. Świetna, naprawdę dojrzała dystopia, wymagająca i
niesamowicie inteligentna lektura z pomysłem. No tak, pomysł. To najpiękniejsza
cecha w tej książce. Nie wyobrażacie sobie, jak bardzo mnie zaskoczyła.
Kartkując ją, za każdym razem myślałam, że to będzie kolejna historia paczki
kumpli uciekających przed złym rządem, kumulujących siły, żeby mu się przeciwstawić.
Ale nie. To książka napisana z rozmachem, do której autorka czerpała nazwy z
języka arabskiego, hebrajskiego, serbskiego, francuskiego, oraz z dziewiętnastowiecznej
angielszczyzny, gdzie nie ma czasu na oddech. Ta staranna konstrukcja świata
imponuje zadbaniem o najmniejsze detale, wzbudza niepokój i sprawia, że intryguje
z każdą kolejną stroną. Czyli całkiem nieźle zważywszy, że to pięćset
stronicowa cegła.
A
najlepszym akcentem w tej książce jest fakt, że nie ma tu wyraźnie zarysowanego
wątku miłosnego. Czekałam na niego wytrwale, bo oceny z tyłu okładki dały mi do
zrozumienia, że jest, ale tak naprawdę go nie było. Do pewnego momentu. Cała
powieść balansowała na delikatnych promykach wspomnień pierwszej miłości, które
były tak zgrabnie ujęte, że całkowicie nie odczuwałam braku „prawdziwej” miłosnej
treści. No, ale kiedy już się pojawiła wybuchła prawdziwa bomba atomowa. Totalnie
mnie rozbiła, zupełnie się jej nie spodziewałam. To było tak nagłe, że oczy
wyszły mi na wierzch, serce wykonało podwójne salto, a sam fragment do tej pory
przeczytałam z sześć razy.
"– Jak się czujesz? – zapytał.– Pieprz się.Jego oczy zapłonęły.– Widzę, że lepiej." (s. 279)
Poziom
powieści Samanthy Shannon zbił mnie z nóg. Nie uwierzyłabym, gdyby powiedzieli
mi, że to debiut. Autorka już na początku wrzuca nas na głęboką wodę i od
pierwszych stron trzeba się nieźle „wczytać”, żeby zrozumieć o co tutaj w ogóle chodzi. Z odsieczą przychodzi jednak plan ukazujący siedem kategorii
jasnowidzenia, mapka Szeolu I, słowniczek, i absolutnie genialna Eteryczna
playlista!
Jestem
pod ogromnym wrażeniem. Biję pokłony, zasłużone pokłony. Książka Samanthy
Shannon to antyutopia przez duże „A”. Jest niesamowicie inteligentna,
precyzyjnie ujęta, a jej poziom jest doprawdy naprawdę wysoki. 27 stycznia nastąpiła amerykańska i brytyjska premiera tomu drugiego, z siedmiu zapowiedzianych
– „Zakon Mimów”, którego fragment wydawnictwo Sine Qua Non już przetłumaczyło i
udostępniło w sieci. Łapcie!
Z
niecierpliwością również czekam na ekranizację książki, do którego projektu
został zaangażowany dwukrotnie nominowany do Oscara scenarzysta, jednak na
razie nie zostało ujawnione jego nazwisko. Sama zaś autorka, będzie pełnić rolę
konsultanta merytorycznego: "Nie chciałabym przejmować kontroli, ale dobrze
wiedzieć, że będę mogła dopilnować, że wszystko będzie tak jak powinno
być." I mam taką nadzieję. Wierzę w to, że wszystko będzie tak, jak
powinno być i w podskokach pobiegnę do kina. A Wam zalecam do księgarni, jeśli ta historia jest Wam jeszcze obca. Bo premiera
kolejnego tomu w pierwszym kwartale tego roku, więc radzę zaopatrzyć się z Czas żniw już dziś!
Czas Żniw | Zakon Mimów