Czytania
Obsydian | Onyks | Opal | Origin | Opposition
Mieliśmy już wampiry i wilkołaki.
Czytaliśmy o elfach, półbogach, anielskich wojownikach, upadłych aniołach, a
nawet o tygrysach. Przerobiliśmy każdą kulturę, odszukaliśmy wszystkie możliwe
paranormalne opcje, aż w końcu… wielki hype
na nadziemskie kreatury wyblakł. Ulotnił się. I trwałby zapewne w nicości
dalej, gdyby wydawca dwa lata po premierze oryginału, nie obudził się z
wydaniem "zupełnie nowej, nowatorskiej wersji paranormal romance" z rolami
głównymi obsadzonymi przez postacie z nie z tego świata – "Lux". Jesteście
ciekawi, co z tego wyszło?
Zmierzchopodobny klops. Nie wiem,
czy autorka pisząc "Obsydian" sugerowała się nieco "klasyką" tegoż gatunku,
ale… no nie ma innej opcji. Fabuła nieskomplikowana, główna bohaterka Katy
wprowadza się do nowego domu i już od początku jej obecności nie da się nie
zauważyć dwójki nastolatków z na przeciwka. Okazuje się, że to jej rówieśnicy:
przepiękna i przyjacielska Dee oraz Deamon, zupełne przeciwieństwo, oczywiście
nie licząc urody. Arogancki, wyniosły i zarozumiały. Oboje mają w sobie coś
magnetyzującego, jednak wiecie jak to w paranormalach jest – coś z nimi nie
gra. A idealnym dowodem tego jest fakt, że kiedy Katy była bliska śmierci, Daemon
dosłownie zamroził czas i… no uratował jej życie, oczywiście.
Nie bardzo rozumiem dlaczego
wszyscy biorą Kat za taką odważną wojowniczkę. To, że umie odpyskować, nie
znaczy, że wyróżnia się na tle innych bohaterek, wręcz przeciwne: nic w niej
niezwykłego, jest nudna i całkiem przeciętna. Irytuje mnie jej naiwność. Co
innego pozostałe osoby. Kreacja bohaterów to chyba najlepsze, co można w tej
książce znaleźć. Żywi, intrygujący, świetnie przedstawieni. A ich rozmowy?
Zgaduję, że marzeniem każdego autora jest właśnie tak umiejętne prowadzenie
dialogów, wymiana spostrzeżeń pełna tej żartobliwej kąśliwości, potężnej dawki
ironii i, choć niekoniecznie przepadam na tym określeniem, tak zwana "lekkość
pióra". No jestem oczarowana. Za sprawą genialnego języka, przeczytanie tej
książki to sprawa kilku godzin, a satysfakcja, myśli i pożądanie kolejnego tomu
pozostają z czytelnikiem znacznie dłużej. Bo zakończenie panicznie domaga się
wznowienia. A to się ceni.
Ujął mnie również fakt, że
bohaterowie nie padają sobie w ramiona po dwóch rozdziałach. Ba! W ogóle nie
padają w swoje ramiona, przynajmniej tak "na serio" – może jak się ktoś potknie
czy zostanie zaatakowany. Wątkowi paranormalnemu też nie mam wiele do
zarzucenia, wyjaśnienie czekać nas będzie ani od razu, ani chwilę przed
zakończeniem. Jest idealnie wyśrodkowany, dając chwilę na własne podchody, a i
ułożenie sobie wszystkiego przed zamknięciem książki. Jennifer L. Armentrout
prezentuje nam naprawdę świetny i ciekawy świat, gdzieś tylko natknęłam się na
wzmiankę o diametralnym podobieństwie między tą serią (po raz pierwszy wydaną w
2012r.), a serią książek "Roswell: w kręgu tajemnic" (Polska – 2001r.) i
serialem na jej podstawie (1999-2002r.). Czytając opis "Roswell" faktycznie
można przełożyć to na "Obsydian", ale nikt przecież nie wie, jak naprawdę było
i czy Armentrout czerpała z powieści Da Capo tak, jak na to wygląda.
Ciekawe, co w podsumowaniu
napisałaby Katy, która (sic!) jest blogerką książkową! (Jakby inaczej.) Pewnie
oniemiałaby z wrażenia, ja, co prawda, zachwycona nie jestem. "Obsydian" nie
jest książką słabą, ale wybitną także. Przeciętną, powiedzieć mogę z czystym
sumieniem, trochę czerpiącą z innych "paranormali" i zwyczajnie konwencjonalną.
Romantyczną, ale w dawkach znikomych, za to pełną akcji, mistrzowskich i
zwalających z nóg dialogów, perfekcyjnej kreacji bohaterów, którą czyta się
niebezpiecznie szybko. Polecam tym, których sentyment do paranormal romance nie
wygasł, i którzy potrzebują jeszcze jednej, lekkiej książki na zimowy wieczór.
Tak z gatunku guilty pleasure. Być
może się zakochacie.