Pozwól sobie odlecieć


Więzienne mury – to cegły, które znała od urodzenia. Więzienne kraty – to okna, przez które spoglądała, i którymi żyła, nie mogąc wejść w żadną interakcję na zewnątrz. Więzienna prycza – rodzinne łóżko, na którym nieruchomo leżała w jednej pozycji, płacząc bezgłośnie do więziennej poduszki. Nie była taka jak reszta – Magnus Bane, bohater serii Cassandry Clare powiedział kiedyś: "Każdy nastolatek w tym świecie czuje się podobnie jak ty. Wydaje mu się że jest inny, wyobcowany, nie na miejscu, jak królewicz przez pomyłkę urodzony w rodzinie wieśniaków." – z tym, że jej się to nie wydawało, ona nie próbowała być inna. Ona po prostu taka była. 

Poznajcie powieść, która rozdziera serce. Powieść, która urzeka swą prostotą, a przestrzennością i złożoną wielowątkowością jednocześnie. Powieść iście tajemniczą, zupełnie niepowtarzalną, przerażająco smutną oraz szalenie magiczną. Poznajcie Avę Lavender, córkę Viviane Lavender i siostrę Henry’ego Lavendera, która urodziła się ze skrzydłami. Dziewczyna-ptak. Dziewczyna-anioł. Teraz jednak jest już dużo starsza i szuka informacji, pragnie poznać prawdę, odnaleźć odpowiedzi na pytania dotyczące jej pochodzenia. Książka, o której czytacie, to zbiór jej własnych myśli, notatek, które napisała będąc na tropie licznych zagadek i dociekań, śledzące losy począwszy od jej prababki do jej samej, które mają na celu uporządkowanie zawiłej historii rodzinnej, kruchej opowieści, niezbadanych dziejów pochodzenia. 
"Dla wielu byłam wcieleniem mitu, uosobieniem najwspanialszej legendy i baśni. Inni uważali mnie za zmutowanego potwora. Ku mojemu nieszczęściu raz zostałam wzięta za anioła. Dla matki byłam wszystkim, dla ojca nikim. Babcia każdego dnia widziała we mnie wspomnienie ukochanych osób, które od niej odeszły. Ale ja znałam prawdę - głęboko w sercu zawsze to wiedziałam.
 Byłam po prostu zwykłą dziewczyną."
Szczerze? Nie wiedziałam za co się biorę – z zasady nie czytam opisów książek, recenzji wtedy nie było, jedynie dobre opinie na goodreads, słowa wydawców i własna intuicja. Nie zawiodłam się na żadnej z tych rzeczy. "Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender" – zapamiętajcie sobie ten tytuł – jest jedną z tych powieści, na temat których nie mam złego słowa a za to: tysiąc przymiotników niedostatecznie określające jej piękno! Dlaczego? To książka rozgrywająca się na przestrzeni kilku pokoleń, począwszy od klimatów z czasów "Wielkiego Gatsby’ego", po obie Wojny Światowe, aura więc, jaką buduje autorka jest wachlarzem okresów Stanów Zjednoczonych – szczegółowo przybliża cechy danego roku, opisuje sytuacje materialne ówczesnych ludzi i podaje historyczne powody dlaczego było z tym właśnie tak, a nie inaczej. Język Leslye Walton jest właśnie taki, jakie powinno być pióro każdego pisarza: precyzyjne i dokładne, a jednocześnie urozmaicone dawką subtelności i uroczej poetyckości. Mimo to, jedną z ważniejszych cech, nadających tej powieści niepowtarzalnego klimatu jest fakt, że tak naprawdę do końca nie wiemy kim jest nasza bohaterka, Ava Lavender. Narracja pierwszoosobowa co prawda, przybliża nam jej postać, ale w bardzo ubogich ilościach – i tak suniemy od roku 1904, kiedy to jej przodkowie wyemigrowali z Francji do Stanów Zjednoczonych, aż po dzień jej narodzenia – 1 marca 1944 i szesnaście lat młodzieńczego życia, nie wiedząc do czego bohaterka zmierza, co chce nam przekazać, kim jest. Dopiero przekraczając granicę stu pięćdziesięciu stron zbliżamy się do znacznie bardziej współczesnych wydarzeń: życia jej matki, piekarni, w której pracowała, domu, w którym mieszkała i córki, którą urodziła. 

Ale nie urodziła tylko córki – Ava ma brata bliźniaka, który nie posługuje się mową. Nie komunikuje się z ludźmi, a z… duchami. Jako postać drugoplanowa odgrywa kluczową w tej powieści rolę – w zasadzie mnóstwo jest bohaterów pobocznych, które mają własną chwilę, szansę na intrygujące przebicie się. Co jakiś czas wracają we wspomnieniach bohaterów, wiecznie do nich nawiązujemy, wspominamy, porównujemy. Na przestrzeni lat różni ludzie pojawiają się na stronicach tej powieści, jedni zostają w niej na dłużej, drudzy migają jedynie w przelocie, ale jestem pewna – z pozoru najmniej znacząca postać odgrywa tu znacznie. Warto też wiedzieć, że "Osobliwe i cudowne przypadki" to nie tylko opowieść Avy. Od czasu do czasu jej relacja przepleciona jest z fragmentami dziennika Nathaniela Sorrowsa, który bierze ją za anioła, a jego obsesja na jej punkcie wzrasta wraz z kolejnym akapitem. I to właśnie wokół tego duetu rozgrywa się największy dramat, kulminacyjny moment, zakończenie powieści. 

Jeśli szukasz czegoś zupełnie nowego i niepowtarzalnego: nie wahaj się ani dłużej. "Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender" to majstersztyk w każdym calu, powieść przerażająco smutna, frustrująca, powieść, którą się połyka, która uzależnia. To też najbardziej magiczna powieść, jaka może istnieć: założę się, że z pojęciem "realizm magiczny" zetknąłeś się w tym krótkim, od jej wydania, okresie niejednokrotnie – to właśnie ta niekonwencjonalna adaptacja wszelkich niecodzienności w codziennym świecie urzekła mnie najbardziej. Podobnie jak sposób przedstawienia historii i Ava sama w sobie – jak wola poznania siebie, poznania świata, dociekliwość a jednocześnie nastoletnia naiwność i silne pragnienie normalnego życia. "Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender" to idealna powieść dla każdego z nas, ludzi. Zupełnie odrywa od rzeczywistości, wzrusza do łez z zupełnie niedramatycznych sytuacji, wprawia w osłupienie, frustruje wylewającą się spomiędzy kart utraconą szansą, niespełnieniem, a jednocześnie darzy potężną dawką nadprzyrodzonych zdarzeń. Cudowna, poruszająca serce, skłaniająca do myślenia. Ale i przede wszystkim: cholernie zapadająca w pamięć.
Za tę magiczną przygodę dziękuję wydawnictwu SQN!