Efektywna nauka, czyli jak się zabrać za czytanie po angielsku?


Nigdy nie przeczytałam książki po angielsku. Tak gwoli jasności. Zaczęłam dwie, krótkie i głupawe, żebym mogła się połapać o co w niej come on, ale nie była to bynajmniej znajomość ekscytująca. Umarła niedługo po rozpoczęciu. Głupia też nie jestem – żeby nie było – angielski kocham tak mocno jak książki i mogłabym te dwa cuda z pewnością połączyć w owocną całość. Ale jakoś zdechł ten zalążek pięknej relacji. Wyobrażam sobie dlaczego, chyba jestem na tropie kilku powodów, może to tylko moje domysły – tak czy inaczej – co jest tego powodem? 

Po pierwsze, ponieważ mi się nie chciało. Nie jestem leniwa, ale potrafię rozumieć tę przeklętą ludzką naturę. Kiedy miałam ochotę na czytanie, sięgałam po książkę w ojczystym języku, ponieważ wisiał nade mną zegar, ograniczał mnie czas, a wiadomo, że przez takie pół godziny przeczytam więcej po polsku niż po angielsku. Po drugie: ważne książki! Czy tylko ja mam tysiące książek, które czekają na przeczytanie i które zawsze, ale to zawsze, ustępują swojego miejsca egzemplarzom do recenzji? Nie sądzę. Dlatego spieszę się z czytaniem – jasne, nadal konsumuję; jak mówił Bohumił Hrabal: "biorę piękne zdanie do buzi i ssę je jak cukierek", oczywiście – ale intensywniej, ponieważ mam cel stu książek rocznie, ponieważ też w między czasie upchnąć muszę trzaskanie zadankami z matmy i ponieważ – gonią mnie terminy. Więc nie mam czasu na czytanie tylko z przyjemności, przynajmniej przez te dziesięć miesięcy pozbawionych wolnego od rana do wieczora. I po trzecie: bo jest mi fajniej. Fajniej, bo łatwiej. Nie ukrywajmy – ze znajomością angielskiego nikt we krwi się nie rodzi, a sama nauka nie jest niczym przychodzącym od niechcenia. Cytując, "Uczenie się czegoś to jak bycie szaleńcem. Jedna ta sama rzecz powtarzana przez dni… tygodnie…  lata" – no właśnie. Więc jak to ogarnąć, żeby nie zwariować? 

Właśnie w stronę tego pytania skierowana, odpowiedź odnalazłam niedługo potem, natykając się na magazyny! Jakie są ich zalety? Znacznie zminimalizowana liczba stron (z książkowej – załóżmy trzysta – do około pięćdziesięciu), kształcące, a jednocześnie interesujące mnie tematy, pięknie skomponowane wnętrze pod względem graficznym, kilka zróżnicowanych działów (newsy, lifestyle, kultura, podróże, przyroda, język i gramatyka), oraz cena: dziesięć złotych co dwa miesiące to raczej niewiele, prawda? Ponadto: audiobook możliwy do przesłuchania, po zeskanowaniu kodu lub przepisaniu hasła, arkusze z zadaniami dla nauczycieli, czy – najlepsze na koniec – znajdująca się pod każdym artykułem lista wyrazów, które mogą sprawiać trudność (pod tym linkiem grafika, zbierająca zalety w całość). A wady? Brak wad. 


Rewelacyjny jest fakt, że magazyny – szczególnie te dwumiesięczniki od Colorful Media – są niezwykle neutralne. Bałam się, że czytając obecny numer (58/2016) English Matters spotkam się z czymś, co mnie przerośnie, jednak sprawa wygląda tak, że są artykuły łatwiejsze i trudniejsze, idealnie zróżnicowane pod względem trudności. W numerze na maj i czerwiec, ponad wszystko inne wysuwa się temat sławy: the sky’s the limit – te słowa często zwieńczają niektóre z ważniejszych tekstów. Na czym polega sukces Zoelli? Czym zaskoczy nas jeszcze XXI wiek? Jaka naprawdę jest – nasza filmowa Hermiona, czyli Emma Watson? I, co wiemy o Szekspirze i jego niezapomnianych sztukach? Wielkie osobowości, wiele odkrycia i wielka historia. Ponadto, w sferze ciekawostek: "Syria – Past and Present", Jak umówić się na spotkanie i wizytę?, "King and Queens of Memes" oraz morderstwo zawsze w modzie, czyli brytyjskie seriale kryminalne, których nie znacie. 

Teraz już czytam po angielsku. To samo wydawnictwo wydaje również magazyny dla parających się angielskim biznesowym, hiszpańskim, rosyjskim, francuskim, włoskim i niemieckim, jednak ja – sięgnęłam po English Matters właśnie dlatego, że zawsze chciałam to zrobić, a brak czasu, znużenie niekończącą się lekturą i tysiąc słów, które muszę szukać w słowniku na telefonie, najlepiej podpięta pod gniazdko (bo zawsze zapominam podłączyć na noc), tak mnie zniechęciły, że ślad pozostał na mnie trwały. Teraz czytam, przy dobrych wiatrach, jeden artykuł dziennie, zamykam jedną historię i zgrabnie przechodzę do drugiej, bez uczucia wyczerpania i gasnącej mocy, poza tym, robię to opalając plecki na czerwcowym słoneczku, bo wszystkie słówka wypisane mam na dole kartki; w przerwach jeszcze, słuchając utrwalającego wszystko audiobooka i zbierającego każde nowe słowo, w całą idealnie wyartykułowaną całość.


PS. Wpis przygotowany we współpracy z Colorful Media. Bardzo im dziękuję za szansę naprawdę przyjemnego obcowania z językiem angielskim.

PS2. Jak z Waszym czytaniem w obcym języku? Książki czy magazyny? Może obie opcje?