Znaczy dla mnie tak wiele


Nigdy nie napisałabym tego postu, gdyby nie fakt, że ciężko mi z myślą o zapomnieniu. O oddaniu właścicielowi, o pożegnaniu się z zawartością. Z krzywdą, nostalgią, sztuką. Mam przed sobą książkę, nie należącą nigdy do tych, które miałam w planach, do mojego życia wkradła się przypadkiem. I może nie zawojowała tak, bym mogła czytać ją kilka razy, ale wytrąciła z równowagi na tyle, że zastanowienie się nad kilkoma sprawami pozostawało tylko kwestią czasu. Szalenie melancholijna, słodko-gorzka, zapadająca w pamięć. Chcąc utrwalić moje uczucia względem tej książki, piszę by w pamięci nie zgasła, piszę głównie dla siebie, czerpiąc przyjemność myślenia o niej, ale pragnę byście wiedzieli – całość jest napisana również dla Was. Bo myślę, że warto jest dzielić się jej historią.

Mamy przyjaciół, mamy wielu znajomych. Każdy z nich jest inny, stanowi indywidualny element społeczeństwa, może Twój najlepszy przyjaciel mieszka parę kilometrów od ciebie i znacie się z czasów liceum, być może codziennie spotykacie się w pracy – niezależnie od tego, jacy oni tak naprawdę są, świat przy nich nabiera koloru. Tak jak nabrał w przypadku June Elbus, do czasu gdy jej wujek Finn, a zarazem najlepszy przyjaciel, umarł. Czternastolatka to specyficzna dziewczyna, nikt nie rozumiał jej tak dobrze, nikt nawet nie chciał próbować rozmawiać z nią, tak jak robił to Finn. Był człowiekiem-artystą, był gejem, był chory na AIDS. Był pierwszą miłością swojej siostrzenicy. Na jego pogrzebie June zauważyła jednak tajemniczego mężczyznę, który kilka dni później proponuje jej spotkanie. Wkrótce dziewczyna dowiaduje się, że nie była jedyną bliską osobą Finna...


Carol Rifka Brunt w swojej powieści podejmuje szereg tak intrygujących kroków, tak nurtujących wydarzeń, że grzechem byłoby tę książkę nie przeczytać do końca. Melancholia bije od niej z ogromną siłą, ale nie przytłacza, buduje jednak ten fajny, charakterystyczny klimat. „Powiedz wilkom, że jestem w domu” to przede wszystkim książka psychologiczna. Świetnie obrazująca introwertyzm od środka, gdzie rewelacyjna June jest centrum, jej osobowość jest centrum, wszystko okala te dwie rzeczy, tę pięknie przedstawioną osobę, żywą, wręcz namacalną. Kompletnie zgadzam się ze zdaniem z tyłu okładki, June to bohaterka „rozbrajająco szczera, niczym dziecko z ufnością patrzące w przyszłość, a zarazem melancholijnie mądra, niczym dorosły doświadczony przez życie”. Zapada w pamięć jako jedna z najbardziej oryginalnych bohaterek książkowych (zamiłowanie do średniowiecza, tańca w za dużych botkach w lesie za szkołą, Requiem Mozarta), jak i równiej jej relacja ze starszą siostrą, która również nie należy do osób typowych – ciekawi mnie jej historia, bo dziewczyna przedstawiona jest jako buntownicza szesnastolatka, która dojrzała trochę zbyt szybko. Jest cyniczna, jest wręcz odpychająca, czerpie przyjemność z krzywdy June i niejednokrotnie stawia ją w obliczu niebezpieczeństwa. Ogromnie chciałabym przeczytać coś o Grecie samej w sobie, ponieważ fragmenty, które zostały jej poświęcone, błyszczały. Obie z siostrą diametralnie się różnią, ich rywalizacja więc jest skomplikowana i w pewien sposób niewytłumaczalna – kilka lat temu przecież, były one dla siebie jak najlepsze przyjaciółki. Co się więc wydarzyło?

Drugie skrzypce, tuż obok konfliktu sióstr, gra wątek portretu. Portretu June i Grety, który namalował dla nich przed śmiercią wujek Finn, a który nazywa się właśnie „Powiedz wilkom, że jestem w domu”. Pamiętam, że Greta zapytała, co właściwie to znaczy, pamiętam, że June znalazła pewne odniesienie do nazwy obrazu na nim samym oraz w swoim życiu, ale mimo wszystko, to nadal jest tajemnicą, to nadal pozostaje zagadką. Tak samo jak zagadką pozostaje Finn, Finn, którego mamy okazje poznawać przez kilka pierwszych rozdziałów, a który sympatię naszą wzbudza przez całą tę powieść: fascynuje. Zagadką jest również tajemniczy człowiek z pogrzebu Finna, który gra skrzypce trzecie, ale to niech pozostanie niespodzianką.
„Ja chcę sobie wyobrażać fałdki w czasie, lasy pełne wilków, oraz ponure wrzosowiska o północy. Marzą mi się ludzie, którzy nie potrzebują seksu, żeby móc się kochać. Ludzie, którzy całują się tylko w policzki.”
To rok 1987. Tutaj nawet przebywanie z osobą chorą na AIDS wydaje się niebezpieczne, oddychanie wspólnym powietrzem wprawia ludzi w zdenerwowanie. Chorych traktuje się gorzej niż psy, nie ma jakiegokolwiek wytłumaczenia nieświadomości bycia nosicielem, Ty po prostu chciałeś kogoś zabić. I zrobiłeś to. „Powiedz wilkom, że jestem w domu” to magia. Ja nie potrafię znaleźć nawet odpowiedniego przymiotnika, mój szacunek do autorki za tę książkę nie mieści się w żadnym ze 200 tys. słów, które są w języku polskim. Piękna, mocna narracja, cytując „Bookpage” – „przypomina odsłonięty nerw pulsujący w agonalnych drgawkach”. Toksyczna, jadowita więź między siostrami, oraz silna, wzruszająca siła przyjaźni skazanej na śmierć. Marzę, by każda młodzieżówka oferowała czytelnikowi tyle, co własnie ta. 
„Jest coś pięknego w stąpaniu po śniegu, po którym nikt jeszcze nie szedł. Zaczynasz wierzyć, że jest w tobie coś wyjątkowego, choć jednocześnie wiesz, że to nie prawda.”