Zamiast czarownic spalmy naukowców

 
Próba Ognia | Taniec w ogniu | Witch's Pyre

To nie jest świat dla nowatorskich pomysłów. To nie jest świat dla ludzi o światłych umysłach. To nie jest świat dla tych, którzy m y ś l ą. I to brzmi pewnie jak idea panowania Wielkiego Brata, ale za myślenie naprawdę czeka absurdalny wyrok – tam zamiast czarownic pali się naukowców, a na sam widok egzekucji zgromadzonym spada ciśnienie a oczy błyszczą, pozbyliśmy się zagrożenia, myślą, już po wszystkim. Ludzie boją się osób, które nie wyznają religii, jaką jest magia. Osób, które straciły nadzieję w czarownice i postanowiły zagłębić się w tajniki nauki, by dbać o swoje bezpieczeństwo, by kogoś wyleczyć, by walczyć. Tam posługiwanie się umysłem, jest swego rodzaju herezją – w świecie czarownicy Lillian, nauka przegrała z magią. Jednak poza murami miasta, w miejscu, gdzie osiedlili się koczownicy, czyhają potwory bardziej przerażające niż cokolwiek innego na tamtym świecie. I gdy Lillian odmawia pomocy, do gry przyłącza się Lily, dziewczyna z naszego świata. Lily, która odkryła w sobie czarownice, i która jednoczy swoją moc z nauką – razem z naukowcami bierze sprawy w swoje ręce i staje naprzeciw Lillian, swojej alternatywnej wersji samej siebie.

Tak przynajmniej wygląda to w „Próbie Ognia” i szczerze współczuję, jeśli się pogubiliście w opisie fabuły na tym poziomie, bo zawiłości w tej trylogii jest jeszcze kilka. Ogólnie cała historia bazuje wokół nieskończonej ilości światów, w których każdy z nas ma swoje alter ego. To najlepszy, najmocniejszy punkt w książce, świetnie wyglądają momenty, kiedy bohater z „naszego” Salem spotyka samego siebie. Kolejnym elementem, który uwielbiam to właśnie walka między naukowcami, a czarownicą – świat na opak, w którym pali się tych pierwszych, niezależnie czy jest to lekarz czy zwykły nauczyciel: każdy musi zostać zgładzony, ponieważ stanowi bezpośrednie niebezpieczeństwo dla czarownicy, buntuje, uświadamia i zachęca innych do swych praktyk. Co uwielbiam dalej? Czarownice. Autorka świetnie przedstawiła rolę, jaką odgrywają one wobec świata: to, że tworzą elektryczność, napędzają komunikację, uzdrawiają oraz zapewniają dostawy jedzenia i wody. „Tamto” Salem wygląda trochę jak średniowieczne miasteczko: cechuje się podobnym klimatem, modą i przydomkami, a mimo tego, technologicznie jest na zupełnie zaawansowanym poziomie.

Nie mogłabym zapomnieć o bohaterach! Lily jest z rodzaju tych, którzy nie irytują swoją chęcią wybawiania ludzi, jest bohaterką niezależną, nie szuka poklasku, mimo, że to, co robi naprawdę na niego zasługuje. Rowan jest po prostu mistrzem, uwielbiam tego gościa i mimo paskudnej rzeczy, którą odwalił w „Tańcu w ogniu”, jest tak ciekawą postacią, że po prostu trzeba o niej przeczytać samemu. Tuż obok Tristan, a raczej Tristanów dwóch, bo zarówno w pierwszym, jak i drugim tomie mamy do czynienia ze swoimi alternatywnymi wersjami: i właśnie tutaj spodobała mi się ich więź, wyczuwalna od momentu, kiedy tylko się poznali i fakt, że naprawdę są tą samą osobą – ich poglądy nie odbiegały znacznie, denerwowały ich te same rzeczy, za inne zaś oddaliby życie. Jeden z Tristanów jest również zaangażowany w wątek romantyczny, a raczej delikatnie zarysowany trójkąt: tylko nie obawiajcie się, proszę! Nie ma tu bójki o dziewczynę, chłopaki wiedzą, że jakikolwiek konflikt zagroziłby Lily, czarownica bowiem swoich mechaników potrzebuje na każdym kroku. No właśnie, mechaników! To kolejny punkt, który całkowicie mnie ujął – czarownica ma zdolność „wlewania” siły do osób przez siebie naznaczonych (w razie walki, na przykład), ale też potrzebuje osobistego sztabu ratunkowego, który zabezpieczałby ją i uzdrowił, gdyby z magią przedawkowała. Jedynym słowem, czyste szaleństwo.

Nie jestem nawet w stanie wymienić, jak dużo elementów, jak mnóstwo aspektów i jak wiele punktów buduje to mistrzowskie uniwersum. Ja chyba nadal jestem pod wrażeniem. I pewnie też długo będę. Josephine Angelini zaskoczyła mnie śmiałą wizją, czymś tak zupełnie różnym od znanej nam, typowej fantastyki z krasnalami i elfami. Owszem – znam kilka powieści o czarownicach, ale tylko ta jest tak napisana, że w żadnym stopniu nie przypominają one typowych czarownic. Ciężko mi trafić na tak dobrą fantastykę, na coś tak przełomowego i błyskotliwego jak „Czas Żniw”, ale dziś, w zupełności szczerze mogę polecić „Próbę Ognia” Josephine Angelini każdemu miłośnikowi tego gatunku i nie tylko – sama nie jestem przesadną fanką fantastyki, ale lektura „Próby Ognia” i kolejno: „Tańca w ogniu” uświadomiła mi tylko, że jest to gatunek wart uwagi. 
Recenzja napisana we współpracy z wydawcą.