Kiedy miłość stanie się chorobą ("Delirium")



"Miłość - najbardziej zdradliwa choroba na świecie: zabija cię wtedy, gdy cię spotka, jak i wtedy, kiedy się omija." (s. 322)

Wiecie, uległam. Naprawdę. Broniłam się przed tym rękami i nogami, ale kupiłam, żeby spróbować, żeby zobaczyć i przekonać się na własnej skórze, jak to z tą Oliver jest, i z czym jeść powinno się Delirium, słynną trylogię jej autorstwa. Więc z czym?


Po lekturze nurtuje mnie jedno pytanie, jedno rozpowszechnione i czytelnikom dobrze znane. Dlaczego pomysłem na książki Amerykańskich pisarzy dla młodzieży jest jego brak? Dlaczego lubią one/oni powielać schematy, i robić coś, co jest trendy, na topie – czyli w tym przypadku dystopie i antyutopie. Wzorujmy się, owszem, ale czy nie warto tę fabułę, to ciasto zgnieść tak, by powstało coś specjalnego, coś dla nas? Pomysł Lauren Oliver wydał mi się znany, ale nie skopiowany. Zupełnie jakby autorka zastosowała się do rady i wraz z rzędem innych mniej lub bardziej udanych dystopii, zmłóciła to ciasto tak, że powstało coś z efektem „wow”. I już na wstępie pisarka zgarnia wielkiego plusa, bo świat, jaki wykreowała, świat bez miłości to zdecydowanie historia intrygująca i oryginalna. Ale czy warta poznania?

COŚ NIE TAK

Efektem „wow” na pewno zaś nie była główna bohaterka. Jeśli lubisz czytać o dzielnych i niezłomnych wojowniczkach, koniecznie z ciętym językiem i cynicznym spojrzeniem na świat – odpuść sobie. Lena jest taka jaka jest. Mimozowata, uległa, zamknięta w sobie, która najchętniej przytakiwałaby swojej ciotce, niezależnie do czego ta by ja poprosiła. Typ bohaterki z sercem przepełnionym gasnącą już nadzieją, nadzieją dzieciaka bez rodziców, wierzącą, że miłość faktycznie jest złem wcielonym. Później, dopiero pod koniec widać, serio widać, że jest ona osiemnastolatką (!), i że jej osobowość przybrała choć odrobinę buntowniczej i bohaterskiej barwy.

Jest tu najlepsza przyjaciółka, zbuntowana blondynka, idealna pod każdym względem, pełna dzikiej enigmatyczności, i jak to zauważyła główna bohaterka: której zwykły kucyk wydał się pełen tanecznej gracji. Mamy ciotkę-jędzę, wujka-samoluba, kuzynki wścibiające nos w nie swoje sprawy. W skrócie: sielanką bym tego nie nazwała. Jest też chłopak. To niespodzianka! Typowy bad-boy, który tak naprawdę bad-boyem nie jest, ale który dość osobliwą przeszłość ma i ją strzeże, chowa w tajemnicy, dopóki nie poznaje jej.

"DELIRIUM TO NIEPOKOJĄCY THRILLER". CZY NA PEWNO?

W oczy rzuca się przede wszystkim fakt, że ta książka Igrzyskom Śmierci nie dorównuje i chyba nigdy dorównywać nie będzie. Lena życie w świecie, w którym choroba uznawana jest za przebiegłą i śmiertelnie niebezpieczną chorobę. Każdy człowiek w wieku osiemnastu lat zostaje poddawany zabiegowi, który albo ma wyleczyć, albo zapobiec zachorowaniu. Brudna sprawa, ogólnie dużo kabli, rozcinanie za uchem, czasami na żywca, czasami ze znieczuleniem. I to jakby tyle. Autorka zdradza szczegóły, ale nie postanawia nas uraczyć czymś więcej. Wiemy, że dawniej ludzie chorowali nie Amor deliria nervosa – miłość, i to w jej imię skłonni byli nawet do zabójstwa. Wiemy, że niektórzy z nich nadal gdzieś są, ukrywają się. Wiemy ze jest lekarstwo, że Ameryka standardowo, jak w każdej dystopii zamyka granice, et cetera, et cetera. Ale ja wymagam głębszego zapoznania się z motywami rządu, polityką, bo dystopie kocham wielką Amor deliria nervosa, a lekarstwa nie chcę. Chcę tylko lepszą konstrukcję świata, więcej szczegółów, troszkę chociaż.

MAGIA SŁOWA

Największym i chyba jednym z niewielu tych naj, naj, naj, był język jakim dysponuje autorka. Szok! Te obrazy, te smutne ulice Portland i te intrygujące retrospekcje – wszystko opisane jest tak barwnym, tak bogatym, ilustrującym językiem, że aż można go spijać z kartki. Magia. Język autorki tak idealnie odtworzył klimat, ten mroczny i melancholijny, ale też radosny i beztroski, że bez niego książka ta byłaby pusta i niewiele warta. Rzeczy pozornie zwyczajne, tak niezwyczajnie w słowa ubrane, że robią wrażenie i zmuszają do pytań typu: „Dlaczego ja tego tak sobie nie wyobrażam”, „Dlaczego ja nie patrzę na świat w ten sposób”, aż po te nieco poważniejsze: „Dlaczego ja nie potrafię tak pisać?!”.


Na każdym rozdziale czekają nas niespodzianki. Cytaty maści wszelakiej. Od fragmentów utworów Szekspira, którego de facto, Romeo i Julia uznana jest za przerażającą historię z morałem, po fragmenty Księgi SZZZdrowia, Szczęścia i Zadowolenia, która jako lektura obowiązkowa, jeszcze bardziej przybliża świat, w którym miłość jest chorobą.

CZY WARTO?

Niezmiernie ciężko było mi wykrzesać z siebie iskierkę motywacji do napisania tych paru akapitów o Delirium, bo to książka pełna kontrastów. Dosyć przeciętna, ale zadowoli nastolatki i osoby, które chcą przy książce odpocząć. Jednakże jeśli nie musisz – nie sięgaj, bo po co? Mimo, że fabuła pełna jest miłosnych wzlotów i upadków, nie wznieciła we mnie ciekawości takiej, że ciężko byłoby mi się od książki oderwać. Ba! Ze znudzenia sama ją odkładałam. W momentach gdzie wzruszać powinna, mnie nie wzruszała, a najbardziej zachwycającym atutem, był jedynie plastyczny język autorki, jej talent do zgrabnego ubierania obrazów w słowa i pomysł. Trochę ta książka infatylna i naiwna, ale przyjemnie spędziłam z nią czas. To pierwszy tom, więc wybaczam autorce i czekam na prawdziwy wybuch w Pandemonium. I polecam ją przede wszystkim osobom, którzy takich książek szukają. Przyjemnych. Przede wszystkim przyjemnych, łatwych, niewymagających.

"Kocham cię. Pamiętaj. Tego nam nie odbiorą." (s. 357)

Delirium | Pandemonium | Requiem