Litery na ekran: "Złodziej Pioruna" Przykład najgorszej ekranizacji?


Oglądanie ekranizacji książek stało się dla mnie rutyną. Siadam przed komputerem i oglądam, w między czasie przewracając kartki wybranej powieści i porównując oba te gatunki do siebie. I szczerze? Złodziej Pioruna Chrisa Columbusa nijak ma się do książkowego pierwowzoru. Ale mimo tych wszystkich zmian, niedociągnięć i ubarwień… podobał mi się. Dlaczego? Przyznam, że sama nie wiem. 

OBSADA
Trudno jest dobrać idealnych do roli aktorów, a jeszcze trudniej, gdy chodzi o tych odgrywających postacie książkowe. To wybieranie pod presją, no bo weź wybierz takich aktorów, żeby tysiące fanów z własnymi wyobrażeniami było zadowolonych. To prawie niemożliwe. A tutaj czekało mnie miłe zaskoczenie, bo wybór aktorów był naprawdę bardzo dobry. Idealny wręcz. Logan Lerman, czyli tytułowy Percy Jackson to strzał w dziesiątkę. Nie dość, że faktycznie wygląda na dwunastolatka, to jeszcze idealnie odtworzył rolę swojego półboskiego bohatera. Grover (Brandon T. Jackson) nie budził moich zastrzeżeń, był zabawny, błyskotliwy i posiadał niezwykły talent pakowania się w kłopoty. Filmowy Grover przerósł książkowego, można by rzec. A Annabeth… tu było gorzej. Nie blondynka, tylko szatynka i do tego wygląda na piętnastolatkę, a nie dwunastoletnią dziewczynę. W dodatku niczym nie przypomina tej małej mentorki Percy’ego. Po prostu jest. Najdalej odbiegając od moich wyobrażeń.


ODDANIE TREŚCI KSIĄŻKI
To całe „oddanie” najchętniej skwitowałabym głośnym parsknięciem. Film nawiązuje do fabuły na tyle luźno, że ci, którzy książki nie czytali - powinni przeczytać. Będą równie zaskoczeni. Ja czułam się, jakby była to inna książka. Jakbym pomyliła filmy. Naliczyłam się dziesięć odmienności, ale zgaduję, że jest ich o wiele więcej. Co rzuca się w oczy: wersja książkowa była prosta. Bohaterowie ruszali z punktu A do punktu B, czyli do Hadesu. Ci książkowi zapewne nie widzieli sensu w tak banalnej wyprawie, dlatego postanowili sobie wędrówkę trochę ubarwić i zamiast perły dostać, musieli je odszukać. Dostali jakąś mistyczną mapkę od gościa (Jake Abel), który w Obozie Herosów za ważniaka się uznaje i pośród starożytnego budownictwa Obozu ma plazmy, komputery i gra w CS’a. Ciekawe. Jeśli miałabym po krótce wymieniać rzeczy, których w książce nie było, to: Co tam robi Persefona? Przecież jest lato. WTF?! Grover wcale nie powinien zostać w Hadesie, matki wcale nie zatrzymywała jakaś bariera i nie spotkali jej w Hadesie, bohaterowie wcale nie uciekali na wyprawę potajemnie, a piorun… Nie było żadnej bitwy o piorun przed Olimpem, tak? Nie było.

Czarne charaktery to poważny problem filmu Columbusa. Nie ma Aresa, nie ma Kronosa, nie ma Clarisse; pozostaje tylko niezbyt inteligentny Hades (który w książce bynajmniej nie jest czarnym charakterem!) i właśnie Luke, syn Hermesa. Niestety w filmie postać syna Hermesa została uproszczona do granic możliwości, ponieważ Jake Abel jako Luke od razu wygląda podejrzanie. A żeby jeszcze bardziej podkreślić, że nie jest on wart zaufania, kamera wyraźnie go nie lubi: przy każdym jego pojawieniu się następuje chwilowe zawieszenie akcji, pozwalające widzowi domyślić się, że coś jest nie tak. Niby sympatyczny, ale nie ma wątpliwości, że chłopak coś knuje.

FILM A KSIĄŻKA
No właśnie. Moje odczucia dotyczące książki były całkiem w porządku. Nie porwała mnie jakoś, ale była przyjemna. Akcja niepotrzebnie się dłużyła i czasem brakowało jej nagłych zwrotów akcji. A film? Właśnie on miał wszystko, co najlepsze. Brak dłużyzn, wątek bitwy, konflikt między bohaterami, więcej Posejdona, więcej Zeusa. Czasami mam wrażenie, że film wypadł lepiej od książki. Oczywiście, był okrojony. Ale reżyser nie musi sztywno trzymać się pierwowzoru, a sam film, jako odrębna historia została dobrze poprowadzona.



PODSUMOWUJĄC
Ogólnie po obejrzeniu towarzyszyły mi uczucia mieszane, z lekką przewagą pozytywizmu. Podobało mi się tło, efekty na najgorszym poziomie nie były, a aktorzy świetni (z pewnymi wyjątkami). Wersja Columbusa była na tyle ciekawa, że powinna zaskoczyć tych, którzy książkę tę czytali i nie. Uwadze nie umknie niestety zmieniona fabuła, ominięcie pewnych wątków i dodanie jeszcze innych. Fanów zapewne to nie zadowoli, ale mnie się podobało. Nie jest to może przykład idealnej ekranizacji, ale czy słowa da przenieść się na ekran? Mnie efekt końcowy zadowolił i nie wierzę, że to powiem… ale gdyby Riordanowi podczas pisania Złodzieja Pioruna zaproponowali pewne fragmenty występujące w filmie, książka okazałaby się znacznie lepsza. Szkoda, że autor nie pomyślał o bitwie o piorun z Lukiem, zamiast wsadzać mu go magiczną siłą do plecaka. Tak byłoby ciekawiej. 

Złodzieja Pioruna jako ekranizację uważam za totalną pomyłkę i błąd niewybaczalny. Jeśli zaś, miałabym na treść książki przymrużyć oko, całość prezentowałaby się całkiem w porządku i byłaby jak najbardziej godna obejrzenia.