Przyszłość pod eterowym niebem ("Przez Burze Ognia")




Nie mam zielonego pojęcia, kiedy autorzy zrozumieją, że powielanie "wcale-nie-wytartych" schematów w powieściach nie jest interesujące. A szczególnie w antyutopiach, które są książkowym gatunkiem mej młodości. Szczerze ubolewam nad tym, że tak niewiele jest pozycji, które całkowicie różną się światem wykreowanym, a pomysł nie jest totalnie zerżnięty ze sławnych trylogii. Z niemal pożerającą od wewnątrz ciekawością kupiłam więc „Przez Burze Ognia”, która wydawać się mogło, jest lekturą nadzwyczaj oryginalną, całkowicie inną i w ogóle całą naj. A potem fala dystopijnego o-kurcze-gdzie-to-było jak kubeł zimnej wody podziałała na mój zahipnotyzowany zapachem stron umysł i zrozumiałam, że ta książka to jednak jedno wielkie déjà vu.

Mam przyjemność moi mili, przedstawić Wam świat pełen podziałów. Aria żyje w rozwiniętym technologicznie środowisku, odseparowanym od dziczy wielką kopułą – skądś znam ten ciekawy motyw. Jej społeczeństwo, czyli Osadnicy prowadzą sielskie życie. W zakresie własnych możliwości laboratoria edytując ludzkie DNA pozbyły się takich paskudztw jak odwaga, strach, smutek. Ponadto w geny noworodków zaczęto zaszczepiać talenty przez ich rodziców nigdy nie zdobyte, marzenia, przez nich niezrealizowane, i wymarzony wygląd – wszystko oczywiście, jeśli ma się odpowiednie znajomości. Każdy Osadnik posiada Wizjer, taką nakładę na oko, która pozwala mu dryfować po Sferach, o jakich się filozofom nie śniło, fizycznie pozostając w domu. Sfera Średniowiecza dla pasjonatów turniejów rycerskich, a Baroku, dla zafascynowanych sztuką. Ciekawe, czy istnieje Sfera Czekolady.

Perry jest Wykluczonym. Myśl o rywalizacji z bratem o tytuł Wodza Krwi nie jest dla niego kolorową alternatywą, dlatego walczy o przetrwanie w brutalnym świecie plemiennych wojen, kanibali i eterowych burz. Cechą charakterystyczną ludzi takich jak on, są ponadprzeciętnie wyostrzone zmysły, kolory oczu najróżniejszych barw i zaostrzone kły. Tylko Aria będzie w stanie pomóc odkupić jego winy, i tylko Perry może uratować życie dziewczyny.

Zjawiskowa, imponująca, znakomita. Monumentalna – mogłabym rzec. Ale nie rzeknę. Żadna sprzed chwilą wymienionych cech nie jest trafna, ba, nie mogłaby być trafna, bo nijak ma się to tej książki. Mimo, że nie jest ona najgorsza. Jest znośna, całkiem w porządku, a to wszystko dlatego, że autorka postanowiła nie wyjść na złodziejkę pomysłów (prawie jej się udało) i dodać coś od siebie. Uraczyła nas burzami eterowymi, Wizjerami, wykreowaniem naprawdę ciekawej rzeczywistości. Ciekawej, ale wciągającej na pewno nie. Z tą książką było jak z taflą lodu. Próbowałam się przebić do wody, wbić do świata Arii i Perry’ego, chciałam poczuć to, co czuli oni, tak samo myśleć, to samo robić. Ale nieważne jak mocno się starałam, efekt był całkowicie odwrotny. Im bardziej się wkręcałam, tym większe czekało mnie rozczarowanie, bo spodziewałam się czegoś innego… lepszego.

Język autorki również nie był zbyt pomocny. Mimo, że opisy miały się całkiem dobrze, dialogi kulały, dając jedynie poczucie nienaturalności i wymuszonego zainteresowania podczas rozmowy, którego tak bardzo nie lubię. Szczególnie podczas rozmów Arii i Perry’ego, którzy powinni zachowywać się wobec siebie naturalnie, a nie… dziwnie.

No właśnie! Powielone schematy i niczym niewyróżniający się język to jedno, a przewidujący wątek romantyczny to drugie. Podzielenie rozdziałów na te z perspektywy Arii i Perry’ego może i byłoby dobrym pomysłem, ale w tym wypadku to głupota, czytelnik od razu wie, że w końcu muszą się spotkać, zakochać się i dzielić zakazaną miłością. Na miejscu autorki wmieszałabym jeszcze jakąś osobę jako narratora, żeby losy Arii i Perry’ego nie były tak do bólu przewidujące. Ich relacje uważam za niesamowicie infantylne, sztuczne i śmieszne, szczególnie w momentach, kiedy uciekają przed sobą jak małe dzieci, trzymają na dystans, ale jednocześnie cały czas o sobie myślą i ukradkowo obserwują.

Jestem niesamowicie rozczarowana. Boli mnie każdy minus tej książki, jakby była to moja powieść, jakbym była za nią odpowiedzialna. „Przez Burze Ognia” jest książką wytartą z wszelkich emocji, nie wzbudza satysfakcji, nie wywołuje smutku, ani rumieńców na twarzy. Jest najbardziej przeciętną i być może najsłabszą książką dystopijną, bo to w gruncie rzeczy do nich najbardziej się zalicza. Nie wierzę okładce i jej „świecie pełnym niebezpieczeństw, okrucieństwa i piękna, niczym z najlepszych powieści fantasy i science fiction.” Naiwność ogarnia każdą kartkę, bohaterowie są niezwykle powierzchowni i irytujący, a fabuła jest niezwykle streszczona i ograniczona czasami nawet do tego stopnia, że zastanawiam się, czy nie nastąpił przypadkiem błąd w druku, a ja nie przegapiłam którejś ze stron. Odradzam osobom, które dość mają schematycznej konstrukcji w powieści, nudnego wątku miłosnego i dłużącej się akcji, potraktowanej „po łebkach” i całkowicie niekompletnie.


Przez Burze Ognia | Przez Bezmiar Nocy | Wielki Błękit