Groza, magia i śmierć.


Ctrl i Z do dwa spośród stu czterech klawiszy, których magiczne właściwości pozwalają dokonać cudu na skalę przemiany wody w wino. Przywrócić przeszłe. Czas sprzed paru minut, kiedy wszystkie zdania uznałam za bezsensowne i usunęłam je jednym kliknięciem myszki. Dwa klawisze, które uświadamiają mi jak długo i bezskutecznie zabieram się za ten tekst; ile wstępnych akapitów napisałam by potem je usunąć i obrać inny, lepszy kierunek. To nie One Direction, a Four Direction, czwarty raz zbieram się otumaniona natłokiem myśli i jednocześnie męczącym brakiem tej jednej, jedynej. Magicznej.

Magia to właściwie słowo-klucz tego tekstu. Naprawdę. Tu nią jest wszystko – począwszy od nazwiska mojej ulubionej pisarki pod tytułem, przecudnej okładki, aż po klimat oraz tajemnice.

Próba Żelaza w historii nie kojarzyła się dobrze, podobnie jak próba wody i pojedynek sądowy. Ta pierwsza to jedna z metod sądu bożego, polegająca na przejściu trzech kroków na rozpalonym żelazie. Jeśli rana źle się goiła – ochotnik został uznany za winnego. Dlaczego ochotnik? Bo nie była to próba obowiązkowa, to nie były żadne tortury, a jedynie wróżba. Inna Próba Żelaza – ta w cudzysłowie, również nie kojarzyła się ciepło i wesoło. Szczególnie dla Calla, chłopca, któremu od dzieciństwa wpajano, że magia jest złem. Jednak on, syn magów swych zdolności magicznych wyrzec się nie mógł, stąd ta Próba Żelaza była dla niego obowiązkiem. Tylko dla wybranych, ale mimo wszystko – podobnie wróżyła przyszłość. Podobnie stawiała w obliczu wielkiej niewiadomej, stanowiła jedną z ważniejszych chwil dzieci z chociaż minimalnym procentem magii w sobie, których marzeniem było ową Próbę przejść i w Magisterium naukę zacząć. Tylko on – Callum Hunt jakoś nieszczególnie się do tego pali. Kiedy mimo wszelkich starań chłopiec przechodzi Próbę Żelaza wybrany przez najlepszego z mistrzów, z najgorszym wynikiem egzaminów, wśród najzdolniejszych dzieciaków, wie, że nie skończy się do dla niego najlepiej.

A ja widząc dwa magiczne słowa na C – Cassandra Clare, wiedziałam, że to akurat skończy się dla mnie najlepiej. I skończyło, może nie idealnie, ale zadowalająco.

Ta książka jest mocno inspirowana Potterem. Walnę na wstępie i pogrubię, żeby nie było. Ale mimo wszystko, tego się tam nie odczuwa – obecność podobieństw nie bije w oczy, nie razi, ani nie mdli z zażenowania. To miłe. Miłe, że Rowling pobudziła pisarzy do kreowania młodych bohaterów żądnych przygód, poznających świat i walczących z przeciwieństwami losu. Co z tego, że mamy trójkę przyjaciół? Co z tego, że bohaterowie są w podobnym wieku? Co z tego, że mamy czarny charakter, który ma niesamowitą moc? Takie schematy w książkach tego typu są nieuniknione – to samo znajdziemy w Percym Jacksonie i nie tylko. A powiem Wam, ta książka skrywa wiele ciekawych rzeczy, które w Hogwarcie bytu nie miały! Tajemnicza sieć tuneli, w których łatwo zaginąć, w których czyhają magiczne stwory. Wodorosty w różnych smakach na kolację! Miejsce mroczne, a zarazem fascynujące.

Kolejny symbol kolejnego cudownego fandomu!
Garstka pojęć, garstka historii, garstka zasad i plotek dotyczących magów i ich życia. Ciekawe wzmianki wypowiedziane tylko szeptem niesamowicie zaostrzają apetyt na kolejne tomy. A wszystkich będzie pięć. Co mnie najbardziej zachwyciło to bez wątpienia magia żywiołów. Ogień, woda, ziemia, powietrze. Chaos. Bez wątpienia jest to chwyt uwielbiany – panowanie nad żywiołami było nam już znane z serialu W.I.T.C.H. i już wtedy zachwyciło miliony dzieci. To porównanie przyszło mi dopiero teraz; wcześniej faktycznie pomysł wydawał się popularnie znany, ale nigdy nie miałam okazji zachwycić się nim ponownie, aż do teraz – po tak wielu latach oglądania tamtej bajki wspomnienia wróciły, zauroczenie wróciło i wiara w żywioły wróciła z siłą zwielokrotnioną.


"Ogień chce płonąć,
woda chce płynąć, 
powietrze chce się unosić,
ziemia chce wiązać,
chaos chce pożerać."

Język Clare przebija się zasadniczo często. Obie pisarki doskonale się dopełniają; Cassie jest zdecydowaną specjalistką od detali, dokładnych i malowniczych opisów środowiska i miłosnych wyznań z nutką desperacji. Potrafię go już wyłapać, mam na niego uczulenie i wiem, która linijka była pomysłem i jej wykonaniem. Clare i Holly Black to dobre przyjaciółki – ich znajomość trwa już od dziesięciu lat i teraz, tak jakby jubileuszowo napisały razem książkę. I to jaką.

Obie  – zarówno autorka „Kronik Spiderwick”, jak i Cassie – wykreowały świat, jak na pierwszy tom całkiem niezły. Niezbyt głęboki, ale też nie stworzony po łebkach i na odczepne. Czytanie przygód trójki młodych magów – Calla, Aarona i Tamary jest czysta przyjemnością i samym relaksem. Zaczyna się niewinnie, równie niewinnie jak zaczął się Potter czy też Percy Jackson. Potem staje się niczym przybierające na sile tsunami. Wiecie, najpierw zaczyna się od wstrząsów, podniesienia się poziomu wód rzek. Przez większość fabuły daje zgubne sygnały – raz silniej, raz słabiej; drwi sobie z nas i żartuje, podczas gdy nadchodzi czas na ostateczne starcie. Starcie w iście spartańskim stylu. Tsunami uderza, zapiera dech, moja szczęka… serio, zbierałam ją z ziemi. Moje brwi… autentycznie wryły się w sufit, albo zaciągnęły na potylicę. Nie pamiętam, byłam zbyt wstrząśnięta, zbyt zaszokowana. Spodziewałam się zakończenia jak w Hogwarcie – puchar domów, beztroska, uczta – te sprawy. Oj, jak bardzo się pomyliłam.

„Próba żelaza” to książka świetna zarówno dla młodszych czytelników, jak i tych starszych. I jak często dzieje się w tym rodzaju powieści – tu młodsi bohaterowie nie irytują, nie zachowują się sztucznie i dziecinnie. Nie! Są ironiczni, całkiem na luzie, śmigają na deskorolkach i są jak zwykle, fajne dzieciaki. Według mnie jest to lektura idealna i idealnie wyśrodkowana  – lekka, ale nie na tyle by miała człowieka odmóżdżyć. Chcę więcej!


PREMIERA: 13 MAJA!


Za możliwość małej lekcji magii dziękuję wydawnictwu Albatros! :)

Próba Żelaza | Miedziana Rękawica