Rainbow Rowell, dlaczego to zrobiłaś?


Nawet nie wiecie jak bardzo chciałam dziś napisać o tym, jak Rainbow Rowell skradła moje serce, jak mnie wzruszyła, jaki ogień wybuchnął między mną a bohaterami – tytułowymi Eleonorą i Parkiem – i jak oczarowana jestem całokształtem: lekkością pióra, nieidealnymi postaciami, subtelnością ich związku. Tylko że to nie jest do końca prawda, bo o ile Rowell pisze dobrze, młodzieżowo i lekko, to niekoniecznie na tyle umiejętnie by stworzyć powieść ciekawą, pełnowymiarową. A miało być tak pięknie, co?

Akurat Eleonora piękną nazwać się nie może – nie dość, że natura nie dała jej figury i w miarę posłusznych włosów o normalnym kolorze, to jeszcze ulokowała ją w rodzinie jaką tworzy jej matka i ojczym, który bohaterkę traktuje jak dziwoląga, upokarza przy każdej najbliższej okazji a życie przy nim wygląda jak pole minowe pełne tykających bomb. Eleonora przykuwa wzrok krawatami owiniętymi wokół nadgarstków, rozciągniętymi flanelowymi koszulami, które nosi. Nie dziwmy się zatem, że gdy dziewczyna pierwszego dnia szkoły wsiada do autobusu, a na jej widok wybuchają z podniecenia wszyscy hejterzy, cwaniacy i zwolennicy ciętych zaczepek. Gdzieś wśród nich siedzi on, Park, czyli Koreańczyk w połowie, którego reputacja zapewniła dość bezpieczne miejsce na środku autokaru, który – nie wiedząc czemu – robi miejsce rudowłosej by do końca dnia nie odezwać się do niej ani słowem. A mówią, że liczy się pierwsze wrażenie.

Bo gdyby faktycznie się liczyło książkę tę oceniłabym 13/10. Trzy strony rekomendacji opływających w zachwytach czytelniczkach na początku pozwoliły mi myśleć, że może faktycznie będzie idealnie, oceny na LC też były całkiem niezłe, a blogi oszalały. Co więc poszło nie tak? Ja rozumiem, że to YA, gatunek lekki itd., ale wymagałabym jakiegoś wątku nieopierającego się na dwójce bohaterów i ich rodzinach. To było po prostu nużące. Nieciekawe. W dodatku te wszystkie ciężkie tematy: ojczym Eleonory, problemy finansowe, przemoc w rodzinie i brak akceptacji ze strony rodziców Parka na tle ich miłości są jak puste hasła, bezbarwne i płaskie. To pojęcia ważne i zasługujące na omówienie, lecz nie tak, nie w ten sposób. Nie tak pobłażliwie, nie tak po łebkach. Nie wczułam się w sytuacje bohaterów, nie przejęłam się zbytnio ich losem, więc automatycznie oczekiwałam czegoś obok, czegoś co zaplusowałoby u mnie kiedy to Eleonora z Parkiem sobie nie radzili, czegoś co wyda się słodkie, jakim to słowem recenzenci i recenzentki określali powieść. Mianem "słodkiej" właśnie.

A mnie było po niej niedobrze. Zbyt bardzo frustrują mnie takie książki: pełne porażek życiowych, kompleksów i bójek; czuję się przytłoczona kiedy obserwuję jak ludziom życie wali się na głowę, a nie potrafię zarazem stwierdzić, czy za zabieg ten należy się plus czy minus. Plus, że książka wywołuje emocje. Minus, że po niej popadamy w doła. Z "Eleonorą i Parkiem" jest gorzko i słodko na przemian. Podczas lektury czułam się jakbym zamiast książki trzymała drobne stworzenie, ich związek w niektórych momentach był tak kruchy, tak delikatny, że bałam się, że wystarczy jedna sytuacja by całość runęła, prysła jak mydlana bańka, po tym jak idealnie się to okazało – i to było urocze. Jednak cała reszta? Nic ciekawego.

Hejtuję tę książkę za wielkie niedopowiedzenie, jakim stało się zakończenie. To kurde, niewybaczalne, Rowell. Jak można napisać tak słodko-gorzką książkę, z momentami które faktycznie przejmowały a potem skazać całość na śmierć? Jak można zrobić to tak szybko, jak mrugnięcie oka, wręcz niezauważalnie? "Eleonora i Park" wywołała u mnie sprzeczne uczucia, fakt, ale o mojej nienawiści do zakończenia nie byłam jeszcze tak przekonana. Niedopowiedzenia są dobre u Colleen Hoover, ale to co zrobiła Rowell nazywa się gilotyna w środku rozdziału.

Wiem, że Rainbow Rowell napisała książkę z myślą o ludziach nieidealnych. Nie tych, którzy dowiedziawszy się o upośledzeniu drugiej osoby stają się nagle aniołami stróżami i nie tych, którzy nawet w nocy mają ochotę na przebieżkę i skalpel Chodakowskiej. Tych, w których domu nie dzieje się zbyt dobrze, którzy nie mają figury modelki oraz tych, którzy mają problemy w szkole i nie cieszą się szacunkiem reszty uczniów. To właśnie największy i chyba jedyny plus tej książki – wreszcie są bohaterzy, którzy nie są ideałem człowieka. Szkoda jedynie, że autorka tak bardzo skupiła się na na ich kreacji, że nie zauważyła tła opowieści jakie pozostało – białe, nędzne, nudne. Bez żadnych wątków pobocznych, bez ciekawostek, bez bliższej historii innych bohaterów. Wydaje mi się, że albo autorka była zbyt zagubiona by wychwycić ten problem lub zbyt leniwa by dopisać parę stron. Też bywam trochę leniwa, więc wykorzystam okazję: nie przedłużając – "Eleonora i Park" to powieść całkiem w porządku, ma problemy i ma romans. Nie ma za to reszty ważnych dla powieści aspektów, raz jest maksymalnie beznamiętna i a raz niebywale frustrująca oraz słodko-gorzka, co sprawia, że pewnie o niej zapomnę i osobiście raczej nikomu nie polecę. Ale można spróbować, jasne – tylko proszę, nie spodziewajcie się czegoś wielkiego.
"Jezu, czy można zgwałcić komuś rękę?"


Ps. Kto wraz ze mną ubolewa nad zmarnowaną historią, a kto wręcz przeciwnie?