Czerpiąc przyjemność z nauki


Kiedy myślimy o technologii, nauce i postępie, które zapoczątkowały rewolucję przemysłową zazwyczaj przed oczami mamy silniki parowe, pierwszy balon i manufaktury. Kiedy podczas podróży modlimy się o krótki prysznic, nie wyobrażamy sobie, że dawniej ludzie woleli się poćwiartować niż wejść do balii z wodą (więc w ostateczności robili to co siedem lat). W momencie zapytania nas, jak rozwinęła się moda na stroje kąpielowe, zamiast powiedzieć że kolorowe magazyny, że Hollywood i te sprawy, powinniśmy raczej odpowiedzieć: podchloryn wapnia. I że malarię wyleczono wielkimi bryłami lodu, że fale dźwiękowe mamy dzięki prehistorycznym jaskiniom, szkło odnaleziono w postaci ditlenku krzemu na Pustyni w Libii, a pewna dziewiętnastowieczna kobieta zaczęła pisać oprogramowania, jeszcze przed wynalezieniem komputerów.

Ciągle nas coś zaskakuje. Nim upłynie chwila, na świecie pojawiają się nowe pomysły, plany, schematy, konstrukcje, wynalazki. Bardzo łatwo jest się zgubić, nie nadążyć za nadążaniem, stracić wątek wyparty przed masy, przez tony linków w Internecie. I martwi mnie trochę ta ignorancja, wszechobecne wzruszenie ramion, gdy mówimy o rzeczach, które niezaprzeczalnie zmieniły nasze teraz. Nasze życie. W tak niezwykle trafnym momencie postanowiono wydać powieść popularnonaukową "Małe Wielkie Odkrycia", do której teraz się odwołam i która – pokazując historię odkryć, niemo krzyczy na nas za egocentryzm. Przynajmniej odczułam to ja: bardzo dotkliwie.

Cóż to była za przygoda! Może nie ta sama co u Tolkiena i u Sapkowskiego, może nie czytało się jej z prędkością światła, może czasem przytłaczała i męczyła zasobem informacji, zniechęcając przy tym czytelnika na kolejne rozdziały, ale! ale  wartościowa. I nie przypuszczałabym, że w tak ciekawej formie. "Małe Wielkie Odkrycia" ma prawie trzysta stron i dzieli się na sześć części: "Szkło", "Zimno", "Dźwięk", "Czystość", "Czas", "Światło". I to, co wyróżnia ją najbardziej, to nie historia rzeczy, o których słyszeliśmy w szkole, o których wykuliśmy na wykładach, obejrzeliśmy na Discovery Channel, lecz – tych najbardziej zwykłych, z których korzystamy każdego dnia. Niewiele z nas przecież wie, skąd tak naprawdę wzięło się szkło, mimo, że styczność mamy z nim nie tylko w oknach i lustrach. Tutaj często pojawia się chronologicznie opisany schemat, który całkowicie mnie ujął czystą błyskotliwością. Na przykład, gdyby zanudzony na śmierć nastoletni Galileusz nie skupił uwagi na wahającym kadzidle podczas mszy w Katedrze w Pizie, nie odkryto by prawdopodobnie terminu "tempo", przez co nie określilibyśmy pojęcia czasu, nie skonstruowano by zegarków, które, gwoli ścisłości, całkiem nieźle napędziły usługi, i co ważniejsze – świat nie zorientowałby się, że istnieją strefy czasowe. Ta książka to seria zaskoczeń. To tysiące klapek opadających z oczy, to rzeczy, o których powiedzeniu w szkole nigdy nie ma czasu – zupełnie jakbyśmy ignorowali przeszłość i ruszali w przyszłość, nie mając pojęcia, że bez dokonań tego pierwszego, to drugie nie byłoby tak zaawansowane.

Nie mogłabym nie wspomnieć o języku, którym operuje autor. W powieściach popularnonaukowych język specjalistyczny jest nieunikniony i nieunikniony jest także tutaj, aczkolwiek w wersji bardzo skromnej, okrojonej nawet. Do zrozumienia i przyswojenia, a w wypadkach bardzo nagłych: wytłumaczony nawet przez samego Johnsona. To świetnie pokazuje brak granic wiekowych i wykształceniowych. Tutaj chemia, technika, fizyka i historia wyjaśnione są tak klarownie i pięknie (tak, pięknym językiem napisane!), że gimnazjalista spokojnie czytać "Małe Wielkie Odkrycia" może. I nie zawiedzie się. Kolejny plus za szatę graficzną, która jest przepiękna, jeszcze jeden za masę ilustracji i zdjęć w środku oraz za wyjątkowo, pod względem graficznym, rozpoczynające się rozdziały. Zwykle nie wypisuję w recenzjach hymnu dotyczącego szaty graficznej, ale pozwólcie na jeden wyjątek, tutaj SQN jak zwykle postarało się wybitnie.

Czytając tę książkę bez przerwy myślałam o mojej nauczycielce od fizyki – jej lekcje są, według mnie,  lekcjami idealnymi, tak powinny wyglądać wszystkie we wszystkich szkołach: zmuszające do myślenia, poznawania i aktywnej nauki, ale też dość zagadkowe i przybliżające teorie z innej, naukowej i intrygującej perspektywy. Mam wrażenie, ta powieść jest przedstawiona podobnie. Czytając ją nie można nie wynieść masy ogromnych doświadczeń, ciekawostek i wręcz oniemiających informacji, zyskując przy tym coś znacznie ważniejszego: zupełnie nowe spojrzenie na otaczający nas świat. I właśnie takim osobom "Małe Wielkie Odkrycia" polecam – dociekliwym, ciekawym świata i głodnym niezwykłej wiedzy dotyczącej zwykłych przedmiotów.
Za powieść dziękuję wydawnictwu SNQ! :)


Co sądzicie o powieściach popularnonaukowych? Czujecie się zaintrygowani? :D