3 min Czytania

#1 Łowczyni | #2 Królobójczyni
Wpisałam w Internet the king slayer, bo miałam nadzieję, że znajdę tam
świat, który wykreowała Virginia Boecker, świat łowców czarownic, uzurpatorów,
świat Elizabeth Grey. Znalazłam tylko Jaime’a Lannistera i trochę mi żal. Bo
„Królobójczyni” to książka naprawdę z pomysłem, zasługująca osiągnąć coś
więcej. Owszem, nie jest tak dobra jak „Łowczyni” – szczerze, to w porównaniu
do niej jest małą katastrofą.
Elizabeth żyje w średniowiecznej Anglii, Anglii bardzo niestabilnej, o
którą zabiega uzurpator Blackwell i konsekwentnie przygotowuje się do wojny.
Nie powinnam również pomijać faktu, że Elizabeth nie jest prostą dziewczyną:
jest śliczna i drobna, ale to tylko kamuflaż: jest ona łowczynią czarownic.
Pewnego dnia jednak trafia do więzienia, traci przyjaciela, traci szacunek w
oczach środowiska łowców. Zaczęto ją traktować jak zdrajczynię. Aby odkupić
winy i udowodnić swoją lojalność, dziewczyna jest zmuszona zamordować swojego
byłego mistrza, co jest praktycznie niewykonalne, ponieważ magiczne znamię,
chroniące ją przed ranami oddała Johnowi – zakochanemu z niej uzdrowicielowi –
by uratować go przed śmiercią. Z biegiem czasu jednak, Elizabeth traci wsparcie
chłopaka, który nie może oprzeć się zgubnej mocy drzemiącej w znamieniu. Czy
Elizabeth podejmie decyzję morderstwa osoby najwyżej usytuowanej w państwie?
Czy zawalczy o miłość swojego życia?
Ostatnimi czasy nawiedza mnie to uczucie: podoba mi się pierwszy tom i
strasznie pragnę kolejnego, lecz zanim zostanie on wydany, zapominam o
zakończeniu: pamiętam o co chodziło, ogólny zarys, ale nic z końcówki. Tutaj
męczyłam się też aby przypomnieć sobie, na czym zakończyła się „Łowczyni” –
owszem, mogłabym przecież sięgnąć po nią i przekartkować ostatnie strony, ale
nie o to tutaj chodzi: autorka powinna sama czytelnika wprowadzić w uniwersum,
zgrabnie przypominać tak, by nie powtarzać banałów, ale jedynie rozwiewać wątpliwości
i uzupełniać braki. I czytałam. Poruszałam się po omacku, jakby ze związanymi
rękoma, a przecież: to także spowalnia czytania. „Królobójczyni” nie jest zła i
trzyma poziom, ale prawda jest również taka, że zdarzyło jej się przynudzać.
Nie pochłonęła mnie tak bardzo, jak jej poprzedniczka. Nie było zachwytów, nie
pochłonęła mnie tak, abym skończyła ją jeszcze tego samego dnia, w którym
zaczęłam. I dlatego mówię, że katastrofa, nie mam na myśli ogólnego poziomu,
tylko poziomu w porównaniu: przecież całość nie boli, zdania nie kują w oczy,
da się to czytać i czyta się to nawet przyjemnie, w skrajnych momentach.
Nie bójcie się Boecker, bo „Królobójczyni” to także walka, przepiękne opisy,
średniowieczna Anglia, spiski i uroczy, delikatny wątek romantyczny. To nie
jest tak, że odradzam. Ja nie
zachwyciłam się jedynie i nie jestem w stanie jednoznacznie określić czy z Wami
będzie podobnie. Jedno jest pewne: fani historycznych klimatów średniowiecza,
fani łowców i czarownic, uzurpatorów oraz rycerzy, na pewno odnajdą w tej
duologii coś dla siebie.
Recenzja w ramach współpracy z wydawcą.