Czytania
Klejnot | Biała róża | Czarny klucz
To koniec. Nie
taki, jakiego oczekiwałam, ale nie taki też, który zawiódłby mnie całkowicie.
To neutralne zakończenie trylogii, która także budzi we mnie uczucia
ambiwalentne – początek jej świetny, ale koniec… no właśnie. Dzisiaj więc o
zwieńczeniu trylogii dotyczącej surogatek, podsumowaniu sławnego „Klejnotu”,
dzisiaj o końcu, dzisiaj trochę o „Czarnym Kluczu” Amy Ewing.
Od niepamiętnych czasów mieszkańcy zewnętrznych Kręgów samotnego miasta służyli rządzącym w Klejnocie arystokratom. Ale oto nadchodzi czas pomsty i wyrównania rachunków. Sprzysiężenie Czarnego Klucza przygotowuje się do przejęcia władzy. Violet znajduje się w samym środku rebelii, ale konflikt z arystokracją ma dla niej również wymiar osobisty. Jej młodsza siostra, Hazel, została porwana przez Diuszesę Jeziora. Teraz Violet, która tak wiele ryzykowała, by umknąć z Klejnotu, będzie musiała użyć całej swej mocy, by tam powrócić i ocalić nie tylko swoją siostrę, ale również całe Samotne Miasto.
Wyczekiwałam tej
powieści. Po skończeniu „Białej róży” dokładnie rok temu, czułam, że nie
wytrzymam, że ciężko będzie uporać się, wygrać z intrygą, jaka towarzyszyła mi
po lekturze bezustannie. Bo „Klejnot” był świetny, niegdyś porównywałam go do
„Rywalek”, jednak okazało się to błędem –
był on zdecydowanie lepszy – bo nie posiadał trójkątów miłosnych, toksycznej
rywalizacji i zawiści innych konkurentek. I o ile dobrze wspominam pierwszy
tom, to drugi pokochałam jeszcze bardziej. „Biała róża” wniosła żywiołowość,
rozjaśniła wiele spraw i ogrom furtek otworzyła. Jak jest z „Czarnym kluczem”?
Nijak, niestety. Jest przeciętnie, niczym nie wyróżniła się ta powieść na tle
swoich poprzedniczek, nie ma mowy o totalnym dnie, ale czytanie jej nie
sprawiało mi przyjemności, nie wciągnęło, nie zaintrygowało. Przynajmniej
początek, później – co prawda – było tylko lepiej, ale to też nie jest nic
wielkiego. Nie mówimy o wysokim poziomie, ale nie ma także katastrofy – jedynie
mała porażka na tle dwóch wcześniejszych tomów, na tle reszty: całkiem neutralnie,
czytałam gorsze rzeczy.
Nie wiem o czym
mogłabym jeszcze pisać, bo o książkach neutralnych pisze się najtrudniej; nie
można kompletnie tego zrównać z ziemią, ale i polecić nie wypada. Mogło być
lepiej, ale nie było najgorszej, mogłabym Was namawiać do lektury, ale wiem, że
istnieją tysiące książek, które zasługują na te kilka dni poświęconego czasu
bardziej, niż lektura spod pióra Amy Ewing. Jest mi przykro i nie ukrywam tego:
nastawiłam się na zakończenie spektakularne, fajerwerki tak mocne, że pamięta
się jeszcze długo czas po skończeniu. Tutaj? Czytanie było trudną, niekończącą
się wędrówką, a zakończenie trylogii mocno rozczarowujące. Niemniej jednak „Klejnot”
był fantastyczny a „Biała róża” świetna, więc może warto zakończyć już historię
surogatek na tomie drugim, traktując ją osobiście jako jedynie duologię.
Recenzja we współpracy z wydawcą.