Sekret Julii - Tahereh Mafi



Słyszałeś tę historię o wystraszonej dziewczynie, której dotyk zabija? Jeśli nie – odsyłam do tekstu poświęconego pierwszemu tomowi jej przeszywających perypetii, jeśli jednak dwa wpisy z rzędu to dla ciebie za dużo zostań tu, usiądź wygodnie, a ja wszystko Ci opowiem. Ponownie.

Wyobraź sobie ją, siedemnastoletnią dziewczynę, którą psychol w białym fartuchu przywiózł furgonetką do budynku i zamknął w jednym z pokoi, gdy była jeszcze małą dziewczynką. Była przykuta kajdankami do siedzenia. A potem pasami do krzesła. Rodzice nie płakali, kiedy odchodziła. Odczuwali ulgę. W odizolowanym pomieszczeniu obcy ludzie podawali jej małe porcje jedzenia, coś na kształt niejadalnych papek bez kształtu. Błąkała gdzieś w nicości licząc płytkie wdechy, mrugnięcia, strzykania kości, bazgrząc coś ukradkiem w dzienniku, który ukradła komuś z personelu długopisem, który również ukradła komuś z personelu. Żyła w świecie nieustających wojen, konfliktów i nieporozumień. Zabiła, zraniła, odebrała nadzieję. Stała się przeklęta, jej dotyk zabierał siły, szczęście, energię. W końcu życie. Stała się narzędziem zniszczenia, potworem, bronią. A teraz walczy by przetrwać. Ponieważ ma niezwykły dar.
„W pewnym momencie możesz spotkać kogoś, kto będzie dla ciebie doskonały, w najmniejszych molekułach zaprojektowany by być twoim największym skarbem i źródłem radości. Ta osoba może albo całkowicie cię uszczęśliwić, albo totalnie zmiażdżyć.”
Tak wygląda cytat, który nie jest z tej książki, nie dotyczy tej książki i którego nie napisała autorka tej książki. To jedynie mały kawałek tego, co do niej czuję. „Sekret Julii” to drugi tom trylogii tak bardzo pięknej, tak bardzo smutnej, przerażającej, frustrującej, gorszącej, delikatnej, motywującej. „Sekret…” jest idealną kwintesencją tego na co stać Tahareh Mafi. Jest zdecydowanie lepsza od tomu pierwszego – i objętość i większe doświadczenie sprawiły, że autorka popuściła wodze wyobraźni i zabrała mnie na rollercoaster wrażeń, oraz bogatsza i bardziej intensywna w emocje, namiętne chwile i rozterki od tomu trzeciego. To jakby idealne wyśrodkowanie, jednak nadal niezbyt perfekcyjne.

Zaczynając od wad, wymieniłabym pewien aspekt narracji. Ten tom nie przedstawia nam jeszcze pełnego zarysu przemiany bohaterki, dlatego nadal zachowuje się ona niezbyt ciekawie, wahając się ciągle, płacząc (tak, przede wszystkim płacząc), użalając się nad sobą i wiecznie gadając o uczuciach. O ile właśnie w trzecim tomie takich uczuć było zbyt mało, tutaj była powódź, z której nikt nie śmiał mnie uratować, nawet podwinąć nogawek nie raczył. To było denerwujące, ale jestem doskonale przekonana, że właśnie taki zamysł miała autorka, która po moich obserwacjach wykazuje ponadprzeciętne umiejętności w pisaniu właśnie takich monologów, które wywołują czasem u czytelnika politowanie, nadal jednak wyglądając przepięknie.

Przykład? Nie ma sprawy.
„Teraz jest mi o wiele ciężej. Tak okropnie ciężko jest mi pogodzić się z lodowatą pustką wokół siebie, kiedy już zaznałam tamtego żaru, niecierpliwości, czułości i namiętności, tego niewiarygodnego uczucia ulgi, że można dotknąć innej żywej istoty. To poniżające.”
Może nie wygląda to tak denerwująco, jak opisałam wyżej, ale spróbuj przeczytać sobie trzy strony z rzędu pisania o tym samym uczuciu do chłopaka i wstrzymaj się przed nudnościami.

To jest cały sekret, moi drodzy.
Tahereh Mafi nie tworzy skomplikowanej fabuły, nie wybiera się z motyką na słońce, nie przeplata, nie kręci, zawija, nie utrudnia, ba, ona wybiera skazany na sukces trójkąt miłosny, antyutopijne tło powieści, dwóch idealnych chłopców, jedną zagubioną dziewczynę. A jednak jest tu coś, co te książkę mimo banalnych elementów rozsławiło na świat cały. I oto kolejna niespodzianka.

Jest to język autorki.
Mogłabym wam skopiować zawartość internetowego słownika synonimów słowa „wspaniałe”, ale i tak nie oddałabym piękna i głębi tych wypowiedzi.

Nie mogę przecież odpuścić sobie napisania takich smaczków jak ten:
„Bo czasem, kiedy gniew się wykrwawia i zostaje już tylko ból w żołądku, przyglądam się światu i się zastanawiam, w którą stronę zmierzamy. Co się stało z ludźmi. Myślę o nadziei i o tych wszystkich być może, możliwe, o szansach i wyborach. Myślę o szklankach do połowy pełnych i okularach, w których wszystko widać wyraźnie. Myślę o poświęceniach. I kompromisach. O tym, co się stanie, jeśli nikt nie będzie się bronił. Myślę o świecie, w którym nikt nie przeciwstawia się niesprawiedliwości.
I przychodzi mi do głowy, że może oni jednak mają rację.
Że może już pora walczyć.”
I ten:
„Mój nowy świat jest wykuty w spiżu, zapieczętowany srebrem, przesiąknięty wonią kamienia i stali. Powietrze jest lodowate, maty do ćwiczeń są pomarańczowe, światła i przełączniki brzęczą i błyskają jaskrawą, neonową elektroniką i elektrycznością. Wszędzie panuje tłok. Tłoczą się ciała, mnożą się korytarze nafaszerowane szeptami, krzykami, tupotem biegnących stóp i odgłosem kroków stawianych w zamyśleniu.”
I owszem, Mafi nie porusza tematów niezwykle trudnych. Pisze dla młodzieży, lekko, finezyjnie wręcz, jednak zmusza czytelnika do pochylenia się nad każdym zdaniem, liźnięcia jego powłoki i w końcu ugryzienia głębszego sensu i posmakowania ideałów.
„Samotność to dziwna rzecz. Zakrada się cicho i niepostrzeżenie. Siada obok ciebie w ciemności. Głaszcze cię po włosach, kiedy śpisz. Owija się wokół twojego ciała i zaciska się tak mocno, że brakuje ci tchu, że zamiera twój puls, choć krew płynie coraz szybciej. Dotyka ustami miękkich włosków na twoim karku. Zostawia kłamstwa w twoim sercu, kładzie się w nocy w twoim łóżku, wysysa światło z każdego kąta. Nie odstępuje cię na krok, kurczowo trzyma cię za rękę tylko po to, żeby jednym szarpnięciem pociągnąć cię w dół, kiedy usiłujesz się podnieść. (...) A kiedy sądzisz, że jesteś gotów odejść, że jesteś gotów się uwolnić, zacząć od nowa, samotność jak stary znajomy staje obok twojego odbicia w lustrze i patrząc ci prosto w oczy, mówi: no dalej, spróbuj przeżyć życie beze mnie. Nie znajdujesz słów, żeby bronić się przed samym sobą, przed głosem, który powtarza, że nie jesteś wystarczająca dobry nigdy nigdy nigdy nie będziesz wystarczająco dobry.
Samotność to zgorzkniały, żałosny towarzysz.
Zdarza się, że po prostu nie odpuści.”
To nie jest książka doskonała, zdaję sobie z tego sprawę, ale ma w sobie ten błysk, ten świeży powiew, który otwiera oczy i przemawia tak udanie, że jeśli napisaliby tam o benzynie wywołującej super moce, zapewne łyknęłabym kieliszeczek albo dwa. Książki Tahereh Mafi mają drobne i denerwujące mankamenty – za mało tego, ciut za dużo tamtego – ale mimo wszystko są to książki inne. Książki, które się spija jednym haustem, nad którymi trzeba zebrać myśli, którym trzeba bezgranicznie się oddać. Ja jestem przerażona. Przerażona tym, że każdy tom czytałam po dwa razy i za każdym z nich zaznaczam dwadzieścia innych cytatów, na które do tej pory nie zwróciłam uwagi. Ktoś kiedyś powiedział, że poezję za każdym razem odkrywa się na nowo, że warto odczekać jakiś czas by potem do utworu powrócić i zrozumieć go inaczej. Ja tak odbieram „Sekret Julii” i pozostałe części. Zastanawiam się, dlaczego Tahereh Mafi nie pisze poezji, a może pisze i jeśli tak to dlaczego nie publikuje, dlaczego napisała tylko o Julii, skoro jej historia o banalnych schematach doczekała się takiego rozgłosu. Słusznego rozgłosu. Każda kartka jest wymowna, każde słowo daje poczucie orzeźwienia i bez krztyny wyrozumiałości turbuje moje wnętrzności tą chorą szczerością dotyczącą świata, całego brudu i dwulicowości.
Chylę czoła.
„Wiedziałam, że słowa mogą ranić, ale nie wiedziałam, że mogą zabić.”
W takim razie powinnaś wcześniej przeczytać tę trylogię, Julka.


Dotyk Julii | Sekret Julii | Dar Julii