"Nasz świat się nie skończy, kiedy zamkniesz książkę"


Czarownica | Dar | Ogień | Pocałunek

Z przykrością muszę to przyznać – ja, gorąca fanka powieści antyutopijnych, utopijnych itd. itp. – że moje uwielbienie do wyżej wymienionych typów słabnie. I to w przerażającym tempie. Bo człowiek, kiedy chce się w danym gatunku literackim wyspecjalizować, zauważa wszystko. Schematy, podobne światy, wyszczekane bohaterki, ruchy oporu oraz wielkiego, najlepiej łysego kolesia żądnego władzy. I jest zwyczajnie zmęczony, ma dość niczym nie wyróżniających się powieści i przede wszystkim, szkoda mu spędzonego przy nich czasu.
Jak było  więc z serią Jamesa Pattersona i trzecim już tomem, "Ogniem"?

Powieść zaczyna się nietypowo, bo między "Ogniem" a końcówką poprzedniego tomu maluje się znaczna przepaść – ni stąd ni zowąd Whisty staje się wolontariuszką w szpitalu, gdzie panuje epidemia, która wkrótce dotyka i dziewczynę. Whit stara się znaleźć dla siostry schronienie, jednak rodzeństwo nie ma jednak chwili do stracenia – Nowy Ład depcze im po piętach, żołnierze przeszukują domy a Ten, Który Jest Jedyny pragnie tylko jednej rzeczy. Magii czarodziejów.
"Co mamy do stracenia, poza życiem?"
Kiedy to "Czarownica" była przeciętna, "Dar" mnie pozytywnie zaskoczył, to o trzecim tomie – „Ogniu” nie mam za bardzo wyrobionej opinii. Po prostu nie wiem. Z jednej strony całość nadal jest średnia, nie powala, powiela błędy poprzednich tomów, nie jest wyjątkowo nieprzewidywalna albo mrożąca krew w żyłach – po prostu jest – z drugiej całkiem mnie zaskoczyła. Doskonale pamiętam początek powieści, który był jak nie z tej planety. Tajemnicze rozpoczęcia akapitów "Witajcie w najgorszym koszmarze" albo "Chcecie bajki? No cóż, obawiam się, że ode mnie jej nie usłyszycie", sprawiły, że czułam się jakbym pomyliła książki. Poprzeczkę postawiono wysoko, wstęp i pierwsze parę rozdziałów niesamowicie mnie nakręciło, ale im dalej, tym gorzej. Chaotycznie, zagmatwanie, niespójnie.

A pomysł był genialny, przynajmniej na ten tom. Misja dla obojga z rodzeństwa – ona wchodzi do paszczy lwa, on odkrywa tajemnice zaświatów w poszukiwaniu rodziców – malowała się wyjątkowo ciekawie. Niestety, nie przekonała mnie. Wątek Whita był zabiegany i nieskładny, przez co czekałam tylko na rozdziały okiem Whisty, której historia w przeciwieństwie do brata przypadła mi do gustu. Pewnie dlatego, że w jednym z bohaterów widziałam kogoś pokroju Sebastiana z Darów Anioła, który sprawił, że obrót wydarzeń wreszcie wydał się wreszcie wart uwagi. Tutaj i tam dzieje się tak dużo, że w pewnym momencie można się zgubić. Rozdziały mają nie więcej niż trzy, cztery strony, czasem zajmują nawet jedną, styl pisarzy jest prosty, dosadny oraz zdecydowany –  dla niektórych to zaleta, dla mnie zdecydowany minus – nic więc dziwnego, że poczucie niestabilności na kartach tej serii dotyka nas coraz częściej.

Seria Jamesa Pattersona, która jeszcze niedawno miała być trylogią, nie spełniła wymagań górnolotnej książki, nie wyróżniła się na tle innych w gatunku, jednak czasu poświęconemu historii nastoletnich czarodziejów nie żałuję, ponieważ pomogła spojrzeć na antyutopię przez pryzmat magii oraz zapewniła – mizerną, ale jednak – dawkę wrażeń. A to się liczy. Nie jest to literatura dla wymagających czytelników, dla osób, które nie policzyłby przeczytane przez siebie antyutopie na palcach obu rąk. Myślę, że przypadną do gustu czytelnikom Ricka Riordana – narracja wyjątkowo przypomina mi tę Percy’ego a i jeszcze humor, lekka ironia i młody wiek bohaterów sprawia, że osobom z mniejszych bagażem książkowym na pewno przypadnie do gustu. 
Za powieść dziękuję wydawcy!

Ps. Są tu fani serii, cieszycie się ze zapowiedzianej kontynuacji, czy może nie czujecie się przesadnie zachęceni?