Stąd nie ma wyjścia


#0,5 Rozkaz Zagłady | Więzień Labiryntu | Próby Ognia | Lek na Śmierć

Okej, ludzie. Mam tego serdecznie dość.

Dość czytania książek żywcem wziętych od Suzanne Collins, dość elementów fabuły, dość znaków, rządu i bohaterów skopiowanych kalką niemalże od "Igrzysk Śmierci". Jakim autorem jest się, kiedy jego historia powstaje nie zaznawszy przy tym ani krztyny wyobraźni? Ani trochę pomysłowości, ani trochę oryginalności? I jak można tę książkę czytać, kiedy gdzieś z tyłu głowy błąka uczucie, że to już było. I tam, i tam i nawet u tamtej. Za każdym razem czuję to coś i za każdym razem moje upodobanie do tego gatunku drastycznie maleje. Gdyby antyutopie bądź utopie byłby by choć w połowie tak nieszablonowe, jakbym tego sobie życzyła, czytelnicy na całym świecie porządnie by się zdziwili. Sięgnęli czołem potylicy a brwiami sufitu. Zupełnie jak ja teraz.

Ponieważ "Więzień Labiryntu" jest e p i c k i. Nigdy nie spodziewałabym się takiego gromu, jakim poraził mnie wraz z pierwszymi stronami. Nigdy nie spodziewałabym się, że jest jeszcze szansa, iż jakaś antyutopia mnie poważnie zszokuje. Nigdy nie nastawiałam się na wylewne emocje, a przy "Więźniu" płakałam zupełnie jak u Nicholasa Sparksa. Za każdym razem – myliłam się. James Dashner stworzył diament, starannie wyprofilowany, skonstruowany z dokładnością zegarmistrza, zupełnie inny. Wersja odświeżona, poprawiona i ulepszona. Coś znacznie lepszego niż inne z tego gatunku, które znajdziecie na księgarnianych półkach.

Sięgnijcie pamięcią wstecz. Labirynt doczekał się powszechnego zaakceptowania już jako łamigłówka w kolorowance, którą dostaliśmy od rodziców, lub którą znajdziemy w przychodni będąc w poczekalni. Jest z nami już we wczesnych latach dzieciństwa, a ścieżki życiowego labiryntu tylko dowodzą temu, że nie mamy zamiaru się z nim rozstać. Dążenie to wieczny labirynt. Dorastanie to wieczny labirynt. I tak, jak czasami trudno jest nam go rozgryźć, odnaleźć właściwą ścieżkę, tak trudno jest też im – Streferom. To chłopcy, nie wiemy o nich nic. Oni o sobie również – coś wymazało im pamięć tak, że w głowie mają jedynie podstawowe rzeczy, nic zupełnie osobistego oprócz własnego imienia. Ci nastolatkowie zostali wrzuceni na zabawną planszę z Labiryntem, a jakiś cud sprawia, że na noc się on zamyka i chroni przed żyjącymi weń kreaturami. Nie modlą się do Boga, bo wiedzą, że w tym miejscu przetrwanie zależy od nich, niezależnie co – żyjący gdzieś w oddali – Stwórcy, którzy ich tu wprowadzili, sobie zaplanowali.



Początek mnie zmęczył, szczerze powiedziawszy. Parę rozdziałów po rozpoczęciu istnieje ryzyko lekkiego zanudzenia – główny bohater zostaje w ów świat wprowadzony, potrzebuje on trochę czasu na zaaklimatyzowanie się, zorientowanie się w terenie – dlatego jestem wyrozumiała i nie czepiam się dalej. Bo w sumie też nie ma za bardzo czego. Odnosząc się do Thomasa, który gra tu pierwsze skrzypce – bohater, jakiego się uwielbia. Nie można go znienawidzić, jest niezwykle spostrzegawczy, inteligentny, jego oddanie wobec przyjaciół zaskakuje na każdym kroku, podobnie jak (zabójcze niemal) impulsywność i odwaga. To bohaterowie tworzą tę historię. Są dobrze wykreowani – każdego charakteryzuje coś, każdy jest wyjątkowym trybikiem wielkiego systemu, który współpracuje i bez tej współpracy by upadł. Są ludzie zawistni, są grupki łobuzów, są liderzy, są ludzie którzy wykonują poszczególne zawody i wolą się nie wyhylać – gotują, grzebią, uprawiają ziemię i hodują zwierzęta. To naprawdę wielka rodzina.

Niepowtarzalne zwroty akcji, to w następnej kolejności pasowałby wymienić. Dashner mnie tym zgniótł. Co prawda, parę rzeczy pamiętałam z zwiastuna filmu, ale i tak nie mogłam się otrząsnąć z tego, co zaczęło się dziać. A końcówka… Nie istnieją słowa, moi drodzy, które byłby w stanie to wyrazić. Tak samo jak pomysłu. Sam Labirynt wydaje się tak prosty, tak niesamowicie oczywisty – a jednak autor wyraził jego istnienie w sposób zupełnie odmienny z wizją czytelnika. Tu wszystko jest zupełnie inne z tym, co zrobiłabym ja – i to, jest najpiękniejsze. Dashner jest cały czas krok przed czytelnikiem i w momencie, kiedy pozwala się dogonić, nadciąga brutalna rzeczywistość. Coś totalnie zwalającego z nóg.

W głowie cały czas widzę siebie jadącą samochodem na tylnym siedzeniu. Jesienny wieczór, uliczne lampy malują na kremowym papierze błyskające znaki, biorę telefon, włączam latarkę i czytam dalej – niezależnie jak bardzo jestem zmęczona, niezależnie jak bardzo niesprzyjające temu warunki panują. Ta książka ma pomysł, ta książka daje ogrom świeżości, "Więzień Labiryntu" przedstawia nam świetnych bohaterów, wykracza poza ramy szablonowych antyutopii po chwale "Igrzysk Śmierci", posiada subtelny, lekki jak powiew wiatru wątek romantyczny – zauroczenie bym rzekła nawet, co tylko równoważy tę drugą stronę – brutalną, wyrachowaną i zupełnie niesprawiedliwą wyrządzonymi tym dzieciom krzywdami.

Panicznie boję się, że świat kiedyś mógłby wyglądać podobnie.

I panicznie boję się, że mimo wszystko Was nie zachęciłam. A chcę to zrobić bardzo.