Gdzie jesteś, Kopciuszku?



Hopeless | Losing Hope | #2,5 Szukając Kopciuszka


Kopciuszek. Pochodziła z biednej rodziny, brakowało jej wolnego czasu, nie zastanawiała się czy ma szklankę do połowy pełną czy pustą: ważne, że ma szklankę; miała też trójkę dzieci na utrzymaniu i zamieszkała w domu z prefabrykatów. A mimo to stała się królową. Setki ludzi zaczęło zamawiać "Pułapkę Uczuć" na Amazonie, dostała listy z prośbami o kontynuację, aż w końcu obie książki – tom pierwszy i tom drugi – trafiły na listę bestsellerów "New York Timesa". Jej trzecia książka, "Hopeless" również zagościła tam na dobre, zajmując pierwsze miejsce, a w sklepie internetowym Amazon osiągając największą ilość sprzedających się e-booków wydanych własnym nakładem autora. To opowiadanie, „Szukając Kopciuszka” napisała jako formę podziękowania dla fanów, ponieważ to oni sprawili, że jej życie wygląda w tej chwili właśnie tak, jak wygląda. Historię tę mieli zupełnie za darmo a i tak wybłagali wydanie drukiem, by mieć i postawić ją na półce. Pewnego razu powiedziała, że kiedy książka pojawia się na rynku nie dzięki pisarzowi a dzięki czytelnikom, to największy komplement, jaki może otrzymać autor.

Pamiętacie Daniela? To najlepszy przyjaciel Holdera, to też ten, który wymyśla niepowtarzalne pseudonimy: Dean – "Hopeless", Sky – "Cycatka", Breckin – "edzio-pedzio", "Baryłka" oraz ten najważniejszy – "Kopciuszek". Tak właśnie nazwał dziewczynę, z którą spędził najpiękniejszą godzinę swojego życia… w szkolnym schowku na miotły. Nie znał jej imienia i nie widział jej twarzy. On ukrył się tam chcąc zatuszować błąd w planie lekcji, ona – ponieważ "nienawidzi wszystkich". Co stanie się gdzie dziewczyna zniknie na prawie rok? Czy ich drogi zejdą się pomimo nieznajomości imienia, nawet twarzy? Jaki sekret ukrywa?

Rany boskie.

Można by pomyśleć, że prawdziwa historia z życiowym dramatem i romansem w roli głównej potrzebuje kilkuset stron. "Afer" Anny Todd miało od sześciuset do tysiąca. "Grey" też jakoś ponad pół k. Nawet "Love, Rosie" niewiele mniej. Jednak Hoover nie przestaje zaskakiwać i robi to w sposób pełen klasy: pisze prawdziwą tykającą bombę zamykając ją w zaledwie stu dwudziestu numerkach na rogach stron. Wprawdzie i tak wypada nieco rozczarowująco na tle "Hopeless" czy "Losing Hope" pod względem objętości, ale i tak jest to wystarczająca liczba by poczuć. Chemię rodzącą się pomiędzy bohaterami, toksyczne wątpliwości, przestrzenność historii, ludzi pełnych przykrych doświadczeń.

Ale to przecież nic nowego. Świeżość przejawia się w innym momencie – teraz wymiata humor, teraz uzurpatorem jest beztroska. Daniel jest niesamowity w swoim sposobie bycia i to jego postać zbudowała delikatną otoczkę żartobliwości w poprzednich tomach, zaś tu – każdy moment jest irracjonalny. Świat staje na głowie i tak wiele rzeczy jest do dupy w tej książce (w sensie ogromnej przenośni), a mnie jego odcięcia i porównania i tak zwaliły z krzesła. Autentycznie. Tajemnicza dziewczyna ze schowka znana jest już czytelnikom poprzednich tomów, ale nie polecam zaglądania na strony internetowe z opisem książki, bo sądzę, że znaczenie zrujnuje całą epickość opowiadania.

Colleen Hoover nie zawiodła. Zbudowała historię zupełnie odbiegającą problematyką od tej, którą poruszyła w "Hopeless" i "Losing Hope", a jednocześnie podobnie dosadną i głęboką. Nie żeby była to jakaś burzliwa historia miłosna czy dramat, skazany na hektolitry wylanych łez i astygmatyzm do końca życia – nie. To książka zupełnie lekka, dzięki świetnej narracji Daniela niesamowicie przyjazna w obiorze, czasami nieco ponura i bardzo zagadkowa! Nieprzewidywalna dla tych, którzy nie przeczytają opisu wydawcy (mój możecie, spoko :D) i zupełnie zawrotna dla innych, którzy szybko przebrną przed te parędziesiąt stron by dać się totalnie zmiażdżyć i być skazanym na pozbieranie z dywanu gałek oczu, które w nie wiadomo jak i przecząc prawom biologii – normalnie wyskoczyły z orbit.
Obowiązkowo po poprzednich tomach.
"Chodzimy ze sobą od ponad trzech miesięcy, ale pewnie miną jeszcze ze trzy, zanim [...] pozwoli mi wejść do swojego ogródka. Nie lubię tej metafory. Jest bez sensu. Wjechać do tunelu? Banalne. Strzelić gola? Tylko bez terminologii sportowej. Zakisić ogóra? Fuj. Obrzydliwe. Zapędzić świstaka do norki?"