Za oknem



To taki rytuał codziennie przez nas praktykowany. Czy to na drodze lokalnej, w stronę jednej z dzielnic Opola, czy na A2, czy w zakurzonej komunikacji miejskiej – niezależnie gdzie i dokąd, lepiej czasami jest odłożyć smartfon, zamknąć książkę i spojrzeć przez okno. To niezwykłe uczucie, otworzyć zmęczone po pracy oczy, poczuć oślepiające światło i zacząć rejestrować: szare budynki i wieżowce, migające gdzieniegdzie plamy zieleni, setki ludzi spieszących, odpoczywających na tarasie, jadących na spotkanie lub lunch. Jak żyją? Kim są?
Kogo mają na sumieniu?
To nie była jedna z dziewczyn, jakie spotyka się na ulicy. Promieniała. Codziennie, kiedy przynosił jej herbatę na taras, codziennie, kiedy całował ją w czoło przed wyjściem do pracy, codziennie, gdy wypoczywała, łapiąc ostatnie promyki słońca tego lata. I nawet nie zdawała sobie sprawy, że ktoś ją obserwuje. Nie nachalnie, żaden stalker czy psychopata – zwykła dziewczyna mijająca ich dom w drodze do pracy. Dziewczyna z pociągu. Nadała nawet parze młodych ludzi imiona – Jess i Jason, i w momencie, gdy pociąg się zatrzymywał przy semaforze, w ramach codziennego rytuału oglądała ich codzienny rytuał. Idealne życie, które prowadzili. Nagle jednak zobaczyła coś wstrząsającego. Przez krótką chwilę, bo pociąg ruszył, a obraz uciekł, ale to wystarczyło – w jednej sekundzie wszystko uległo zmianie, a dziewczyna dostała szansę stać się kimś więcej, niż dziewczyną z pociągu, może… stać się częścią życia ludzi, których widywała. Może zostać kluczem do rozwiązania zagadki, może przekonać się, jak to jest być kimś innym. Kimś ważnym.

Tytułowa "Dziewczyna z pociągu" to tak naprawdę Rachel i to z jej perspektywy, między innymi, przedstawiana jest historia napisana przez Paulę Hawkins. Jak dla mnie – niezbyt monumentalna, bynajmniej nie aż, jak wypisane ma to na okładce, jak mówią o niej w mediach, jak sławna jest na blogach. Rozczarowałam się. Początkiem głównie – strasznie dłużyła mi się książka, thriller, który powinien był wartki, rozgrywać się żwawo i dynamicznie. Pierwsze sto pięćdziesiąt stron to tak naprawdę przydługie wprowadzenie ze ślimaczym wątkiem jakichś retrospekcji, wspomnień, użalania się, faktu, że bohaterka jest rozwódką i lubi pociągi, które wnoszą w zasadzie niewiele, oprócz aury, klimatu i innych takich pierdół. Kto co lubi – ja zanudzałam się na śmierć, czekając czekając czekając aż w końcu coś się wydarzy.

Ale nie zrozumcie mnie źle, "Dziewczyna z pociągu" nie jest zła, jest po prostu nieodpowiednio rozpoczęta, niezachęcająco bynajmniej. Na szczęście jednak ma mnóstwo zalet, które skutecznie ten mankament rekompensują – perspektywę chociażby. Czytając kryminały czy thrillery zazwyczaj zdarza się, że głównym bohaterem, a narratorem jednocześnie, jest policjant, detektyw, ogólnie mówiąc – Sherlock jakiś. Nie tutaj – w tej powieści intrygujący jest fakt, że podążamy za kilkoma bohaterami, czytamy rozdziały przez nich przedstawiane, a policję obserwujemy przez pryzmat właśnie tych ludzi: z niechęcią, jako jednostkę niegodną zaufania, bezsilną. Ten aspekt był zdecydowanie pozytywnym zaskoczeniem, bo nieczęsto jest mi dane spotkać ten odwrotny efekt: podążać za ofiarą oczami zabójcy, ukrywając się stróżom sprawa. I taki wachlarz rzeczy świetnych jest ogromny. Mamy falę retrospekcji, przeplatających się z teraźniejszością wspomnień, jest tu poruszany temat depresji, alkoholizmu i wierności w związku – szczególnie na to drugie został położony nacisk, autorka rewelacyjnie oddała całą beznadziejność sytuacji, beznadziejność tytułowej "Dziewczyny z pociągu" – faktu, że wciąż wraca do dawnych lat, kiedy miała męża, dom, pracę i jej użalania się nad sobą. Ciekawe to wywołuje uczucia, bo zachowanie Rachel może mocno intrygować – nie dziwię się, że na przesłuchaniu na policji uznali ją jako osobę niewiarygodną – ta kobieta codziennie rano wsiadała do pociągu i przez osiem godzin włóczyła się po mieście by stwarzać pozory, że jest w pracy (sic!), ponieważ boi się powiedzieć swojej współlokatorce, że ją z niej wylali. Rachel ma ciekawy tok myślenia, czasami przyłapywałam się na tym, że faktycznie przyznawałam jej rację, choć z drugiej strony miał ją zupełnie ktoś inny – ona dobrze argumentuje, jak wspomniałam – wszystko opiera na swojej beznadziejności, wzbudza litość, jest bohaterką zupełnie nietuzinkową, czasami irytującą, ale też – godną współczucia. I przebiegłą, mimo wszystko. Fabuła też jest przebiegła – chociaż domyśliłam się zakończenia, i tak parę szczegółów mnie mocno zaskoczyło – a i samodzielne dojście do rozwiązania nie było łatwe – Paula Hawkins ułożyła trzy pudełka różnych puzzli, które później włożyła do jednego worka i podarowała czytelnikom w prezencie. Męczcie się, mówiąc. Niezwykle to złożona układanka, składająca się z wielu wymieszanych ze sobą historii, ważnych czy mniej, domyślić należy się samemu.

Autorka na podstawie tych (nieszczęsnych) stu pięćdziesięciu stron żmudnego wstępu, zbudowała niezwykły klimat do świetnego thrilleru – od początku do końca panuje ponury, przygaszony nastrój: wiesz o jakim mówię, po prostu wyobraź sobie wiadukt, pod którym dzieją się rzeczy nieciekawe, którego ściany są zimne i wilgotne, pokryte niezgrabną próbką "sztuki ulicznej", mgłę, gdzieś nieopodal rzekę, las i przede wszystkim – tory. Na tych torach jasnoniebieska kupka ubrań – może koszula? – choć nie wiemy do końca, czy faktycznie to śmierci, część nielegalnie zrzuconego ładunku. Rachel była pod tym wiaduktem, to była moje ulubiona scena z tej powieści, mocno zapadająca w pamięć i bardzo enigmatyczna, bo kobieta wróciła do domu posiniaczona, nie pamiętając niczego ze względu na alkoholowe odurzenie. I taka jest "Dziewczyna z pociągu" właśnie – to zabawa w kotka i myszkę bez przerwy – urwane filmy, zaniki pamięci, dziwne obrazy i podejrzane sytuacje. Polecam, choć na początku wolałam odrabiać lekcje niż tę książkę czytać: wyjątkowo mozolne rozpoczęcie – jeśli zaś koniecznie chcecie coś rozwalającego, to proponuję raczej "Zaginioną Dziewczynę" lub rodzimą "Kasację" – tu klimat może trochę inny, ale efekt "wow" znacznie większy.