Czytania
Przepraszam, mówi. Jest zmęczona,
potargana, jest też widocznie przejęta i przygnębiona przede wszystkim. W twarz
mi rzuca, że nie wie dlaczego, jak i kiedy, odwraca się, unosi rąbki sukienki i
jak ta laska z High Hopes ze
spływającym tuszem na policzkach ucieka przed konsekwencjami. Postradała
zmysły? Nie, po prostu jest winna. Każda łza każdej i każdego z nas ciąży jej
na sercu, oddałyśmy i oddaliśmy jej własne, a ona zbezcześciła ten cenny narząd
najpierw zapewniając mu poczucie bezpieczeństwa, później zostawiając na pastwę
wygłodzonych wilków. Imię ma dziewczęce, irlandzkie i
dźwięczne. Jest blondynką i często się uśmiecha. Nazwisko zna każdy; na świecie
powoli staje się kolejnym Kowalskim, Smithem lub niemieckim Schulzem.
Colleen Hoover. To ona uświadomiła
mi, że nic nie dzieje się bez przyczyny, że życie jest niekończącym się pasem
zdarzeń i przeznaczeń. To ona uświadomiła mi, że w książce zakochać się można
na zabój, po uszy i beznadziejnie.
To książka piękna na zewnątrz i
piękna w środku, którą trudno ująć w słowach. Porusza problematykę szeroko
pojętą: począwszy od innowacyjnego stylu bycia, po przykre wspomnienia z
przeszłości. „Hopeless” nie da się nie kochać. Wzbraniałam się, w końcu kupiłam,
ale omijałam wzrokiem. Nie czytałam opisu, nie chciałam patrzeć na recenzje.
Czasem tylko dotykałam niezwykle miękkiej okładki i zastanawiałam się, co
takiego kryje ona w sobie, że ludzie aż tak na nią reagują. A kryje
niesamowicie wiele.
Sky od
trzynastu lat swoje małe niebo ma w domu Karen – adoptowanej matki, niezwykle
wyrozumiałej, serdecznej i wyluzowanej. Dziewczyna nie chodzi do szkoły, nie
posiada Internetu, telewizora i innych nowatorskich wynalazków. Żyje sobie z
Six, najlepszą kumpelą, biega codziennie rano, wieczorem spotyka się z
chłopakami. Wydaje się normalna, ale niech mnie diabli wezmą, taka nie jest.
Wszystko
wraca. Wspomnienia są nieuchronne, zawsze się pojawiają. Wystarczy jedno
spojrzenie, a człowiek nagle odkrywa cały świat. Wystarczy jedno pójście do
szkoły, jedno przypadkowe skrzyżowanie wzroku, i w końcu wystarczy jeden
chłopak, który wie o Tobie więcej niż ty sama, aby świat dosłownie stanął na
głowie.
W niemałym szoku jestem po
przeczytaniu tej książki, bo spodziewałam się czegoś innego. Czegoś… normalniejszego,
bardziej obyczajowego? Jak w „Morzu Spokoju” szukałam mroczniejszej strony,
mocnego makijażu i buntu. Tyle, że tam był, a tu go zwyczajnie nie ma.
„Hopeless” całą swoją beznadziejną naturą przytłacza mnie od tygodni – tę recenzję
piszę bez emocji, po czasie pełnym przemyśleń, wnikliwszej analizy i teraz wiem,
że to książka z przekazem mocnym jak młot Roberta Baratheona.
A zaczęła się dosyć nietypowo i
jednocześnie trochę mnie zdystansowała. Spodziewałam się czegoś w typie „Śmierć
nie jest taka straszna, gdy ją przeżyjesz” albo „Nienawidzę swojej lewej ręki”*
a dostałam masę pocałunków, odrzucające momenty napawające irytacją. A później?
Później zaczęła się moja miłość. Colleen Hoover świetnie rozłożyła zagadkowość
tej książki; wieczne niedopowiedzenia, tajemnice i sekrety były powodem, dla
którego prawie zarwałam noc, a opuszki palców starły mi się od przewracania
kartek. Nie potrafię wymienić wad tej książki, poza trochę zniechęcającym
początkiem, ponieważ ta książka jest idealna. IDEALNA. Tak – pogrubię, zapiszę
drukowanymi. Początkowo jest leniwie beztroska, później poprowadzona z
dramatycznym obrotem akcji. Pewnych elementów się spodziewałam, ale myślałam
sobie, że to zbyt nieprawdopodobne, żeby właśnie na takie rozwiązanie zdecydowała
się autorka. Widocznie mam nadprzyrodzony zmysł, bo mimo, że to się wydarzyło,
i tak siedziałam wmurowana w fotel, w szczęką odgniecioną na kolanach, z rękoma
drżącymi bez przerwy.
Kocham tę książkę. Kocham jej okładkę,
która jest w dotyku jak kłębek chmurki. Kocham prolog, który podobnie jak w
„Ostatniej Piosence” był intensywny, i destrukcyjny jak huragan, kocham też i
epilog, który ścisnął mnie za serce. Wstrzymywałam się, serio. Nie chciałam
płakać, bo nie płaczę przy książkach, które wzruszają. Jak na ironię, łzy lecą mi
za każdym razem gdy wychodzę na domu i wiatr zawieje mi w twarz, ale nigdy przy
książkach z gatunku NA i YA. Kocham tę książkę, za to że pozwalała mi wstrzymywać
łzy przez większą część, a później wraz z którąś z kartek magiczny przycisk się
popsuł a moja twarz zaczęła wyglądać jak po śmigusie-dyngusie. To
książka-autodestrukcja. Niszczy po cichu, i zupełnie jak papieros, kartka po
kartce zabija coś wewnątrz człowieka.
Nie chciałabym, żeby ktoś odbierał tę
książkę jako romans, kolejne romansidło. Proszę. Nie oceniaj. Tej książki.
Pochopnie. Fakt, mamy tradycyjny schemat. Ona – nowa w szkole, zdystansowana i niezdająca sobie
sprawy ze swojej zabójczej urody oraz on – chłopak, o którym dużo się słyszy, o
jego wybrykach także, niezbyt ciekawej popularności. To proste jak dwa plus dwa,
wystarczy dodać te dwie główne osoby i mamy gotowy romansik dla młodzieży i nie
tylko, ze światłą, angielską nazwą, bo angielski jest przecież taki cool i
trendy max – New Adult. Otóż
nie, moi mili. Uwierzcie, problematyka tej książki jej bardziej rozbudowana niż
Nowy Jork, jest obszerniejsza niż niejedna książka Kinga, i co ważniejsze –
jest tematem tabu, którego bacznie staramy się omijać, o którym nie mówi się przy
dzieciach, ale który przede wszystkim jest i potrzebuje takich środków jak
książka by stał się choć odrobinę zauważony.
Kocham stan, w którym znalazłam się
czytając tę książkę. Wspólne wzloty i upadki, wspólne potknięcia i trudne
momenty. Pokochałam bohaterów za ich wyjątkowość – każdy jest inny i ma własną
cechę charakterystyczną. W takim miejscu jak zakończenie wypadałoby napomknąć
co nie co o poleceniu. Boże, polecam, oczywiście. Niech mnie torturują, niech
mi grożą, ja i tak polecę Wam, polecę Wam, jak żadną inną książkę. Czytajmy „Hopeless”,
które jest cichą wodą, które porusza sprawy i problemy bardzo poważne,
jednocześnie dając nam w prezencie otoczkę miłości i ciepła.
To cud pełen niedomówień i tym niedomówieniem skończę i ja, bo to książka której fenomenu nie można zamknąć w paru akapitach.
To cud pełen niedomówień i tym niedomówieniem skończę i ja, bo to książka której fenomenu nie można zamknąć w paru akapitach.
Hopeless | Losing Hope | #2,5 Szukając Kopciuszka
* Morze Spokoju, Katja Millay