Czytania
Wykorzystuję nominację od niezastąpionej Izy z bloga Kolejny Rozdział (dziękuję, ratujesz mnie po raz kolejny!), by rozruszać trochę to miejsce na nowo. Jest ciężko i będzie jeszcze ciężej, zdaję sobie z tego sprawę. To jeden z ważniejszych okresów mojego życia, byłabym więc wdzięczna za wyrozumiałość, bo posty nie będą pojawiały się tak często jak we wrześniu chociażby. Tak czy inaczej – zapraszam Was na naprawdę mega romantyczny post. Jest słodki, bardzo lukrowy i zupełnie do pokochania!
Nigdy nie pomyślałam, widząc książkę z piękną okładką, że muszę mieć ją ze względu na wygląd. Żeby ładnie wyglądała na regale. Okładki "Rywalek" czy "Dotyku Julii" na przykład, też miały niewątpliwy wpływ na to czy po nie sięgnę, ale w tym wypadku liczył się również opis. Inaczej było z "Klątwą Tygrysa" – dwa tomy tej serii zamówiłam w ciemno w zasadzie, nie wiedziałam o nich nie więcej na co wskazywałaby okładka – że o tygrysach. Piękna okładka, należy podkreślić. Naprawdę niesamowita. Szkoda, że wnętrze totalnie nieudane, ale myślę, że to taka kara dla mnie za to, że kupując książkę wzięłam pod uwagę tylko wygląd.
Pamiętam, że w momencie, gdy na nią się natknęłam, miałam ogromnego hopla na punkcie antyutopii. Obsesję. Mój wzrok przykuły okładki trylogii Mafi – wiadoma sprawa, ponieważ oklepane nie są. Ale to dopiero opis dziewczyny więzionej, dziewczyny odrzuconej i w końcu dziewczyny, której dotyk zabija totalnie zawładnęły moim koszykiem w księgarni. W zasadzie, kogo nie skusiłoby takie coś?
"Zostałam przeklęta. Mam niezwykły dar.
Mniam. Według mnie "Gra Anioła" o niebo lepsza od znacznie bardziej rozchwytywanego "Cienia Wiatru". Co mogę powiedzieć? Historie ciekawe ale nie porywające. To język mnie porwał, tak naprawdę. Zafón pisze tak dobrze, że aż mnie momentami skręca z zazdrości – z humorem, czasami ironią, bogato, czasem budując skomplikowane zdanie, ale przede wszystkim: pięknie.
Ja nie chciałam. Ja wręcz płakałam, że w weekend biblioteka akurat była zamknięta, bo szczerze mówiąc – w tamtej chwili nawet śnieg i parę kilometrów nie były mi straszne. Cała seria, nie tylko tom pierwszy tak mnie wciągnął – z perspektywy czasu nie bardzo wiem czym się tak fascynowałam, owszem "Dary Anioła" Cassandy Clare są inne i dość nietuzinkowe, ale na razie to wszystko. Cóż, miałam trzynaście lat i właśnie dobrowolnie sięgnęłam po drugą serię książek (po Harrym Potterze, of kors), przez co byłam nie tylko świeżym czytelnikiem ale i niedoświadczonym, niewyczulonym na schematy, podobieństwa i inne takie. Ale może dzięki temu zachwycałam się tak cudownie jak nigdy potem.
Świeża sprawa, bo czytałam w zeszłym miesiącu i całość pamiętam jak wczoraj – zupełnie niewymagająca lekturka, delikatna i lekka, ale przede wszystkim niesamowicie uzależniająca i pochłaniająca człowieka tak. że zupełnie ignoruje świat i nic nie jest w stanie go rozproszyć. Oceniłam ją bardzo dobrze, choć zdarzały się wpadki, ale na jesienny wieczór przy kawie i pod kołderką idealna. (Lekkością dorównuje "Rywalkom", więc pochłonąć można w parę godzin.)
Bo nie mogę. Zupełnie odjechana, pomysłowa, wartka i... cienka! Zbyt cienka! Przez tak niewielką liczbę stron musiałam bez chwili wytchnienia przeglądać katalogi księgarni internetowych, bo tak bardzo mnie ta seria uzależniła. Nie mogłam się oderwać, nie mogłam przestać myśleć, nie mogłam przestać się uśmiechać i nie mogłam przestać ją polecać!
Nawet sobie nie wyobrażacie, co ta książka ze mną zrobiła.
"Jej problematyka, delikatność i subtelność, na zmianę mieszana z goryczą i kąśliwością uczepiła się mnie jak rzep, a teraz jak korzeń ulokowała się głęboko, z masywnymi fundamentami w moim słabym sercu, które, jak głosi okładka, (notabene obrzydliwie wampirza i odrzucająca), „złamie ci serce i sklei je na nowo.” Otóż nie skleiła, wredna niszczycielka. Złamać też nie złamała, co najwyżej pogruchotać, cal po calu, zmielić i zmiksować, o! tak bym to ujęła. Ale who cares? Takiego serca nawet najlepszy kardiolog skleić nie może."Nadal mam ciarki.
I tak zrobiłam. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że "Love, Rosie" to książka absolutnie dla każdego! Szyta wprost dla wrażliwych romantyków i zwolenników związków skazanych na próbę, a nawet by rozruszać serca tej części czytelników, nieobytej w romansach, nieczytającej ich i nawet za nią nie przepadającej. Ujęła mnie ogromnie, i mam nadzieję, że tak samo również podziała i na Ciebie!
O, nie pytajcie dlaczego. ♥ Jestem z pokolenia tych, którzy HP uznają za pierwszą książkową miłość, głęboką, poważną i... nieśmiertelną. Ten punkt nie mógłby wyglądać inaczej.
Najchętniej dominowałabym Was wszystkich, za to że klikacie, czytacie, komentujecie, ale czas mnie pogania, późno się robi i "Wiezień Labiryntu" domaga się chwili dla siebie, więc... dodajcie sobie ten post w zakładkę i w razie chwili blogowego zastoju – wiedzcie, że zawsze możecie z niego skorzystać. Tak na czarną godzinę, a wiem, że i taka wkrótce dopadnie każdego z nas.
Ale oby tak się nie stało.
Przyjemnego wieczoru!