Szukając Alaski


Tak wielu z nas żyje ze świadomością przegranej. Nękają nas wspomnienia popełnionych błędów, chwili, na których obrocie zaważyła sekunda nieuwagi, i które – z biegiem czasu wcale nie blakną. Powracają każdej nocy w snach, za dnia objawiają się w prostych, przypominających o tym rzeczach: białych kwiatach, niedźwiedziu i małpkach w zoo. Sumienie pracuje 24h na dobę.

Tak wielu z nas żyje ze świadomością straconego czasu, niewykorzystanej esencji carpe diem. Pragniemy ŻYĆ. Intensywnie, naprawdę. Pragniemy znaleźć swoje Wielkie Być Może, przeżyć niezwykłą przygodę, poznać świetnych ludzi, zakochać się i umrzeć szczęśliwym. Sumienie pracuje 24h na dobę.
Alaska Young i Miles Halter. On jest nudnym outsiderem, zaczynającym naukę w równie nudnej szkole z internatem. Ona jest zabawną, inteligentną i do bólu seksowną dziewczyną. On pije alkohol wyłącznie z rodzicami w Sylwestra, ona – butelki z winem zakopuje przy jeziorze na terenie internatu, a wódkę dla niepoznaki konsumuje prosto z bańki mleka (co samo w sobie ponoć smakuje jak substancja po iście ohydnej fermentacji mlekowej, ale grunt, że działa, jak ma działać). On nie miał wielu przyjaciół (no dobra, żadnego), a ona – całą bandę, z którymi wywijają najlepsze numery na świecie (petardy, włamy do pokojów, pamiętny Dzień Prelegenta). Nic dziwnego zatem, że jego serce natychmiast zostaje skradzione i wciągnięte do tamtego świata, mimo faktu, że raz po raz dziewczyna droczy się z nim, mówiąc "sorry, Klucha, ale bardzo kocham swojego chłopaka". Czy dzięki Alasce chłopak odnajdzie to, czego szuka? Wielkie Być Może – najintensywniejsze i najprawdziwsze doświadczenie rzeczywistości.

"Szukając Alaski" to historia, która ma coś znaczyć. Używki, ból straty, dążenie do celu, łapanie chwili i w końcu – siła przyjaźni. I jak każda książka Johna Greena znaczy wiele. Interpretować można ją różnie, odczuwać i przeżywać na dwojaki sposób. Podzielona na dwie części ("Przed" i "Po") stopniuje napięcie, odlicza do tajemniczego wydarzenia między nimi, a jednocześnie do tego "Po", tragicznego i jakże innego od pierwszej części. Na "Przed" też trochę płakałam, ale wiecie, jak to jest – ze śmiechu. Ten realizm wtrącony do "Szukając Alaski" jest po prostu nie z tej Ziemi – każdy szczegół idealne odwzoruje rzeczywistość, postacie, ich żarty – każde słowo jest jakby zupełnie nam znane, wszystko jest takie swojskie i rześkie. "Szukając Alaski" to taki piękny środek balansujący między smutkiem i refleksją, a swobodą młodości oraz życiem ubranym w dowcip. 
– Przepraszam – powiedział. – Czuję się jak kompletny kretyn. Jakbym miał umrzeć.
– Możesz umrzeć – zauważyłem.
– No tak, jasne. Mogę. Nigdy nic nie wiadomo. To tylko... to tylko tak: PUF. I już cię nie ma. 
Najlepszą zaletą będzie dla mnie to, w jaki sposób autor stworzył bohaterów. Pułkownika, współlokatora Milesa (którego umówmy się nazywać Kluchą, tak jak to jest w książce), organizatora wszelkich psikusów, ogólne centrum nadawania i Larę oraz Takumi’ego, którzy również wprowadzają Kuchę w Culver Creek’owy świat imprezowania edukacji, skończywszy na samym Orle, dyrektorze placówki. To ludzie wyjęci prosto z naszego życia: zadziwiająco przestrzenni, przejmująco realni, pełni skaz i niedoskonałości. W szczególności Alaska – zachwycająca swoją szczerością, błyskotliwa i oczytana, ale również prowokująca, porywcza czy lekkomyślna. Jej świetne sportretowanie już od pierwszych stron podpowiada, że to osoba o wielu doświadczeniach, skrywająca niejedną tajemnicę, która bezprecedensowo ukształtowała jej charakter. Nie śmiem jej porównywać do żadnej innej bohaterki, bo nawet nie umiem znaleźć tak pokrętnego odpowiednika: Alaska jest jakby mądra i głupia, jednocześnie wesoła i smutna. To niezwykłe. 

"Szukając Alaski" pokochałam tak, jak nie potrafiłam pokochać "Gwiazd Naszych Wina". Opowieść, która ujęła mnie znacznie bardziej niż ta Hazel i Augustusa, która wydała mi się bardziej rzeczywista i życiowa. "Szukając Alaski" pokochałam również tak, jak nie mogłam tego zrobić, czytając opowiadanie Greena w zbiorze "W śnieżną noc" – tutejszy humor nie równał się z tym, co spotkało mnie tam: czyli ułomne próby jego zawarcia, a później także i wskrzeszenia. "Szukając Alaski" dotyka szablonów, ale nie poddaje się im: przekształca w ten sposób, że w ostateczności nie mają one z nimi nic wspólnego – John Green podobnie jak Colleen Hoover: tworzy powieść piękną i ambitną z pomysłu błahego, w zupełności powszechnego. 

Owładnęła mną ta historia, jej świeżość i naturalność. Zafascynowała mnie fascynacja Kluchy do ostatnich słów sławnych ludzi, a Labirynt i Wielkie Być Może nie opuszczają mojej głowy. Mam ochotę powiedzieć, "jeśli to jest debiut, to życzę sobie, żeby każda książka Greena nim była." I wiecie co? Niech najlepszą rekomendacją pozostanie fakt, że żałuję. Żałuję, że – kierowana negatywnym doświadczeniem wobec Greena – wypożyczyłam tę powieść z biblioteki, zamiast kupić i celebrować jej obecność na własnym regale.


Fani Zielonego!
Co czytać dalej, czym zachwyci mnie Wasz ulubiony autor? Czekam na propozycje :)