Nikt nie jest potężniejszy ode mnie


Rywalki | Elita | Jedyna | Następczyni | Korona 
+ nowelki: #0,5 i #2,5 Książę i Gwardzista | #0,4 i 2,5 Królowa i Faworytka

Problem z głównymi bohaterami mam taki – jak mi nie podpasuje, to nie ma zmiłuj: gryziemy się bezustannie. Całe dnie potrafię chodzić poirytowana, unikam książek jak ognia, a sama przyjemność czytania powieści, z której ten ancymon pochodzi, nijak ma się z konsumpcją dobrej książki. Jednym słowem: katastrofa. Niektórych kochać mogę od razu: taką przepiękną miłością obdarzyłam, między innymi Alaskę, Nastyę, Warnera czy Jace’a – innych zwyczajnie nie trawię: tutaj szczyt osiągnęła Umbridge i chyba nie muszę tego rozwijać. Ale różnie to z nami bywa. Zdarza się też tak, że nie można przypisać osoby do jednej z tych dwóch etykiet, bo chwiejne zachowanie niewiele w takim przypadku pomaga. Takim wyjątkiem jest właśnie Eadlyn Schreave. 

Eadlyn jest zimną suką, więc raczej nie przewidziała w swoim harmonogramie, że w najbliższym czasie będzie w stanie kogoś pokochać. Jednak jest księżniczką, co więcej, przyszłą królową – obecność mężczyzny u swojego boku dobrze wypadłaby więc na zdjęciach, poza tym – tak młoda, osiemnastoletnia dziewczyna ciężar całego państwa nie dałaby udźwignąć samotnie (nawet ona, nawet!). Dlatego zaczynają się Eliminacje. Pierwszy raz w historii przeznaczone dla kobiety. Kobiety, będącej córką Maxona Schreave’a, który dwadzieścia lat temu zakończył własne potyczki w Eliminacjach, wyłaniając tym samym żonę, matkę czwórki dzieci i królową państwa Illéa. Okazuje się jednak, że pośród kandydatów znajduje się osoba, która jest w stanie uświadomić niechętnej do romansowania księżniczce, że szczęśliwe zakończenie, nie jest tak nieprawdopodobne, jak sądziła.

Kiera Cass, pisząc "Następczyni" zrobiła coś w stylu Cassandry Clare, która napisała "Miasto Upadłych Aniołów" – przedłużyła zamkniętą idealnie trylogię, dopisując wydarzenia dziejące się potem. I, choć w obu tych przypadkach, początkowo nie byłam takim obrotem spraw zachwycona ("o Jeżu, kolejna książka do zdobycia"), to z perspektywy czasu mogę jedynie stwierdzić – Clare, niestety wypadła takim przedłużeniem nędznie, zaś Cass – rewelacyjnie. I mówię to dlatego, bo faktycznie – w moich oczach "Następczyni" jest o wiele bardziej dojrzała niż "Rywalki", na przykład (bo "Elita" to już w ogóle dno, więc nie porównuję). Widzę. Widzę, jak Cass nabrała doświadczenia, jak nauczyła (!) się na błędach, w końcu mogę stwierdzić, że sama jej narracja nie miała nic do zarzucenia – zwykle było za dużo smętów i za dużo niezdecydowania Americi, ale jest to – spójrzmy prawdzie w oczy – ugruntowane również kreacją bohaterki. 

Bohaterki, która nijak miała się do Americi, głównej postaci poprzednich trzech części. Nie zrozumcie mnie źle – Ami była w porządku, ale gdybym (odnosząc się do tego, o czym pisałam w pierwszym akapicie) miała ją przypisać do jednej z tych grup, nie trafiłaby do żadnej (a jeśli już, to do nie lubię). Cenię w jej postaci stanowczość i przede wszystkim: hardość – ale jak raz podpadła mi tym lataniem od bazy Aspen do bazy Maxon, to od tamtego czasu nie jestem raczej jej wielką fanką. Eadlyn, podobnie jak ona jest stanowcza, ale również wrażliwa, ciepła i zabawna – choć w zapasie oprócz tego ma też dar twardego stąpania po ziemi, sumiennego trzymania się obowiązujących standardów, a ponadto głowę trzyma dzielnie na karku: nie rozprasza jej nic, trzydziestkę piątkę chłopców w zamku również przyjmuje ze spokojem i to u niej lubię – nie lata za każdym z nich, nie obściskuje się a potem kłóci, obściskuje się i kłóci, obściskuje się i kłóci (to zamykające się koło Americi), a potem nie zasypia zapłakana, zdołowana, nie chodzi smutna, a jeśli już jej się zdarza: jak najszybciej sobie z tym radzi. Eadlyn ma charakter, chociaż na początku jej dialogi i podejście do niektórych spraw mogą wydawać się irracjonalne. 
"Jesteś Eadlyn Schreave. Jesteś następną osobą, która będzie rządziła tym krajem, i będziesz pierwszą kobietą, która zasiądzie na tronie samodzielnie. Nikt – powiedziałam – nie jest potężniejszy od ciebie." 
Prawda, że… ciekawe automotywowanie? Taka metoda zagrzewania/samouwielbienia przewinęła się na stronicach "Następczyni" kilkukrotnie. Eadlyn nie jest bez skazy, to też muszę przyznać. Śmieszy czasem głupotą, irytuje, denerwuje i zdarza jej się powiedzieć, co ślina na język przyniesie. Ale poważnie – i tak lubię ją bardziej od Americi. Ba, uwielbiam ją! 

Wydaje mi się również, że "Następczyni" zdobyła przewagę właśnie dzięki odmiennej narracji. Gdy w pierwszych trzech tomach historia opowiadana była z punktu widzenia kobiety, uczestniczki Eliminacji, wszystko skupione było raczej na sukniach, przyjęciach, błyskotkach. America jako jedna z dziewcząt ekscytowała się przepychem, księciem, ogólnie całość tak trochę zalatywała mi powierzchniowością. Tymczasem Eadlyn jako narratorka, swojego potencjalnego męża rozpatrywała pod różnym kątem. Obyło się również bez zbędnych, typowo dziewczęcych emocji – obowiązki przyszłej królowej dały się we znaki, równoważąc randki, zaloty i inne słodkości tak, że powieść była przepleciona momentami narad, wiadomościami i aktualną sytuacją w kraju. 
"Eadlyn, znajdujesz się pod ogromną presją i rozumiemy to. Dopóki nie zostaniesz psychopatycznym mordercą, nic, co zrobisz, nie sprawi, że będę cię mniej kochać."
"Następczyni" uzależnia jak żadna inna książka – no, może nie poprzednich tomów tej serii, bo one wszystkie nie chcą się odkleić od mojej ręki. Przepadłam na parę dobrych godzin: świetna akcja, różnorodność i brak schematów, jeszcze bardziej utwierdziły mnie w przekonaniu, że z tomu na tom Cass pisze coraz lepiej. Jeśli chodzi o chłopców, to oczywiście – miałam swoich faworytów, ale ostatecznie nie potrafiłam zdecydować którego księżniczka faktycznie wybierze. Zakończenie było świetne, intrygujące tak bardzo, że mimo innych czytelniczych planów, od razu rzuciłam się na "Koronę". 

Nigdy nie byłam przesadną fanką Kiery Cass, wiedziałam bowiem, że guilty pleasure na zawsze guilty pleasure pozostanie. Poprzednie tomy wspominam różnie: "Rywalki" nie były idealne pod względem budowy świata: mocno rzucające się w oczy powielanie charakterystycznych dla różnych dystopii elementów, występowały często, "Elita" była dla mnie koszmarkiem Aspenowo-vs-Maxonowym, a "Jedyna" ulokowała się już na tym wyższym szczeblu słodkości, dlatego wspominam ją bardzo mile. "Następczyni" jest podobnie dobra. Jednak nie tak miałka jak poprzedniczki, idealnie balansująca między słodyczą a polityką, mająca ciekawą główną bohaterką, a i niezwykle sentymentalne tło w zanadrzu: przewijają się znane osoby, takie jak gwardzista Aspen i Lucy, czy Lady Marlee i Carter Woodwork oraz ich dzieci. Polecam.
Za egzemplarz dziękuję wydawcy.
Są tu fani Eadlyn? Podobno niewiele osób za nią przepada. Może wolicie Ami?