Ulubiona powieść psychopatów i morderców


Nauczyciela, który omawiał tę książkę na lekcjach, wyrzucono z pracy. Zabójca Johna Lennona w chwili jego śmierci, trzymał ją w dłoni. Człowiek, który próbował zastrzelić prezydenta Ronalda Reagana, miał na jej punkcie obsesję. Wulgarna, cyniczna, propagująca palenie papierosów, picie alkoholu oraz uprawianie seksu przez nieletnich. Powieść, która została najbardziej cenzurowaną książką w amerykańskich szkołach. Powieść, którą określa się mianem „najbardziej napiętnowanej”. Ulubiona książka zabójców.

A mimo to wpisała się w kanon lektur omawianych także w Polsce. Znalazła się w gronie stu najważniejszych powieści anglojęzycznych XX wieku. Przetłumaczona została na niemalże wszystkie ważniejsze języki świata. Sprzedano ponad 65 milionów egzemplarzy – od 5 do 10 milionów więcej niż kilka powieści z serii o Harrym Potterze; 35 milionów więcej niż "Wielkiego Gatsby’ego", mimo, że powstał on prawie 25 lat wcześniej.

„Buszujący w zbożu”


Nie wiem, co pisać i po co pisać więcej. Tytuł napisał o sobie na łamach historii wystarczająco dużo.
Uwielbiam tę książkę za tak wiele rzeczy, a jednocześnie czuję dziwną niechęć. Odpychanie, przyciągnie jednocześnie. Kocham tę książkę za głębię, każdy ruch, pytanie, zdanie, czyn, który zinterpretować można dopiero po chwili, który dociera dopiero, gdy przeglądasz setki artykułów, czytasz dziesiątki cytatów. Znowu, znowu, znowu. Kocham tę książkę, historię o buncie nastolatka. Kocham fakt, że nie dałam rady przeczytać jej w tydzień, może w miesiąc nawet: sama już nie wiem, kiedy otworzyłam ją po raz pierwszy, a szkoda, bo jestem pewna, że ten moment był warty zapamiętania. I w końcu kocham głównego bohatera – Holdena Caulfielda, chłopaka opuszczonego, manifestującego swój indywidualizm. „Buszujący w zbożu” swój początek ma miejsce, gdy bohater zostaje wyrzucony z kolejnej szkoły, wskutek czego, Holden przeżywa więc bunt wobec rzeczywistości: marzy o wielkiej ucieczce, nie czuje sympatii do społeczeństwa, szczególnie szkolnego: gardzi grupkami zamożnych dzieciaków, nie widzi wśród nich nikogo, kto mógłby go zrozumieć. Holden ma poczucie swojej odmienności, odczuwa potrzebę rozmowy, jest życiowym pesymistą, marzy o prawdziwej miłości, pragnie autentycznych uczuć. Cała reszta powieści to historia rozgrywająca się w przeciągu trzech dni. Dni, które spędzał włócząc się po Nowym Jorku, szukając wrażeń, upijając się alkoholem, myśląc o przyszłości, poznając ludzi. Wydaje mi się, że to osobowość, z którą można się w pewnym stopniu identyfikować – i to właśnie czyni tę książkę, tak wyjątkową. Holden jest synonimem samotności, swego rodzaju naiwności i dziecięcej beztroski, połączonej z chęcią bycia lepszym niż otaczający go świat. Kocham tę książkę za mnogość tematów, za krytykę kultury masowej, niechęć Holdena do kina i określanie brata, który pracuje w Hollywood, mianem „prostytutki” – jest to symbol upadku Stanów Zjednoczonych.

Szczególnie dobrze rysuje się granica między dorosłością a dzieciństwem w tej powieści. Świat dorosłych przedstawiany jest w sposób udawany, sztuczny, dzieciństwo zaś jest idyllicznym okresem, w którym panują zasady autentyzmu i naturalności. Ta książka to pochwała dzieciństwa, co w szczególny sposób podkreśla metafora buszującego w zbożu, czyli osoby, która łapie dzieci na moment przed ich upadkiem z klifu – dorastania.
„W każdym razie wyobrażam sobie małe dzieci, które hasają na wielkim polu wśród łanów żyta. Tysiące dzieciaków, a w pobliżu nikogo - nikogo z dorosłych - oprócz mnie. A ja stoję na skraju jakiegoś strasznego urwiska. Moim zadaniem jest łapać każdego, kto zbliży się do przepaści - jeśli któreś z dzieciaków rozpędziłoby się, nie patrząc, dokąd biegnie, wtedy pojawiałbym się ja i łapałbym go, żeby gówniarz nie spadł. Tym zajmowałbym się przez cały dzień. Czuwałbym nad tymi dziećmi w zbożu. Wiem, że to głupie, ale tylko coś takiego chciałbym w życiu robić. To strasznie głupie, wiem.”

Ludzkość stacza się na dno. „Buszujący w zbożu” to więc dość dołujący przykład dekadentyzmu, który zostaje rozjaśniany poprzez wizerunek obrońcy, znajdującego się pośród tytułowych łanów żyta na skraju przepaści. Wśród czytelników powieść ta nie jest określana jednoznacznie: wielu z nich nie jest w stanie „przebić się” przez ciężką i smutną narrację Holdena, który praktycznie bez ustanku opowiada o swoich słabościach jak i słabościach świata – ja zaś uważam to za zaletę książki, bo naprawdę rzadko spotykam tak autentyczne i tak szczere myśli i monologi bohatera, które ciekawią i świetnie oddają jego postrzeganie rzeczywistości.

Ja przepraszam za słowotok, za tyle rożnych myśli, za chaos. Mam dreszcze, kiedy myślę o „Buszującym...”, mimo, że nie jest to powieść w tych czasach tak bardzo szokująca, jak 66 lat temu, w momencie pierwszego wydania – dzieci w barach, dzieci pijące alkohol, palące i szwendające się po nocach: to już (niestety) chleb powszedni XXI wieku.
Szukam partykuły, która pomogłaby nadać słowu „polecam” należyty wydźwięk, ale w tym stanie, roztrzęsienia, gorączkowego zauroczenia powieścią J.D. Salingera – chyba nie dam rady. 
Jeżeli ktoś umarł, to jeszcze nie powód, żeby go przestać lubić, zwłaszcza jeżeli to był ktoś tysiąc razy sympatyczniejszy niż inne znajome osoby, które żyją.