Świat bez miłości to świat bez ryzyka ("Pandemonium")
Kiedy słyszę: antyutopia, nabieram podejrzeń. Kiedy słyszę: „Delirium”, mam
ochotę z politowaniem pokręcić głową. Kiedy słyszę: Lauren Oliver, sprzeczne
uczucia rozdzierają moje wnętrzności. Kocham dystopie, antyutopie, powieści
postapokaliptyczne i sci-fi, choć z tym ostatnim dopiero randkuję. Jednak być
może o tym wiecie i wiecie też, być może, jak bardzo zawiodłam się na Lauren
Oliver, wyżej wspomnianej autorce wyżej wspomnianego „Delirium”, która zamiast
dać mi opowieść o buncie i zakazanej miłości, pokazała mi paniczne obawy,
strach i naiwność pomieszaną z zakochaniem, a nawet jego mdłym nadmiarem.
„Delirium” niczym mnie nie zaskoczyło, a „Pandemonium”, na przekór popularnemu
stwierdzeniu, że drugie tomy trylogii są nudnawym wstępem do finału, w odwet
zgotowało mi piekło. Prawdziwe Pandemonium trwało i gotowało się w moim umyśle
przez zaledwie parę godzin jego czytania. To niesamowita książka.
Lena już nie jest dawną Leną. Zresztą, żyjąc w świecie, w którym miłość
uznana jest za śmiertelną chorobę, nikt już nie może być sobą i nic nie wygląda
tak samo. Za sprawą Aleksa – jej pierwszej miłości, poznała wreszcie prawdziwą
brutalność kraju wobec Odmieńców – żyjących poza murami dzikich emigrantów,
oraz głupotę rządu dogłębnie wierzącego, że jeśli nie wyeliminują miłości, ich
świat legnie w gruzach i obróci się w proch, tak jak dotychczasowe cywilizacje.
Czy Lena będzie na tyle silna, by obrócić się przeciwko światu, w którym się
urodziła, wychowała i kształciła? Czy zdoła pogodzić się z tragiczną stratą i,
co najważniejsze, czy będzie w stanie podnieść się, narodzić na nowo i wygrać?
Żal mi było Leny, jej historii, całego „Delirium” – mdłej i nijakiej
powieści. Pierwsza część – mimo wszędobylskich ochów i achów – okazała się
zadziwiająco przeciętna. Bohaterka sierota, zamknięta w sobie do granic
możliwości, wystraszona, odizolowana i zdystansowana. Mam wymieniać dalej?
Chyba nie muszę, w mijającej już dobie paranormali jest to schemat znany aż
zanadto. Owa szara i smutna istotka bardzo pragnie mamusi, jej ciotka traktują
ją okrutnie ale ona przecież nic jej nie powie, i tak wystarczający kłopot robi
jej swoim istnieniem. Robi ten kłopot jej, sobie, całemu światu, wszystkim. Od
osiemnastu lat. I wtem przechodzi przełom. W połowie „Delirium” uchodzi już za
niecną dziewczynkę, tajemne spotkania, ukradkowe uśmiechy, rumieńce na twarzy,
ale to, co wydarzyło się w „Pandemonium” sprawiło, ze pokochałam tę sierotkę,
smutną, delikatną, szturchaną i popychaną. Gdyby mi ktoś o tym powiedział
wcześniej – zaśmiałabym mu się w twarz. Nienawidziłam starej Leny, była taka
prawa, uporządkowana, przewidywalna i nudna, a tu, w tej części stała się
pięknym, złotym punktem, do którego ciągnęło mnie za każdym razem niepokojąco
wzrastające uwielbienie. Stała się przykładem walki i kurde, wiem, że to
zabrzmi co najmniej głupio i banalnie, jakbym chciała skopiować wikipediową
notkę Katniss Everdeen, albo chociaż Tarzana, ale stała się dla mnie
niesamowitym motywatorem i wyrosła na genialną liderkę, odważną i silną
bardziej psychicznie, ale z czasem popracowała i nad tym drugim. Wycofuję zatem
moje oskarżenia do Oliver, dotyczącej jej najgorszej wpadki, czyli spłodzenia
takiego bohatera jak Lena. Kocham Lenę i teraz wiem, że jej osoba, samo jej istnienie,
jest jednym z najważniejszych powodów, dla których warto przebrnąć przez
„Delirium” i pokochać ją w „Pandemonium”.
O braku podobieństw między obiema częściami mogłabym mówić do śmierci.
Piękną i motywującą metamorfozę bohaterki już znamy, ale co z resztą? Reszta
była tylko lepsza. Zacznijmy od tego, że się coś działo. W końcu. Sprytnie
podzielenie książki, na przeplatające się rozdziały „TERAZ” i „WTEDY” to jeden
z najlepszych pomysłów, jaki kiedykolwiek w książkach widziałam. Dzięki temu
jesteśmy w dwóch odległych – mniej lub bardziej – czasach, co sprawia, że
początkowo można być lekko skołowanym takim przeskokiem w przyszłość (lub
przeszłość), bez uprzedniego poinformowania. I ku mojemu zdziwieniu to wcale
nie przeszkadzało. To jakby autorka napisała dwa oddzielne opowiadania, porwała
je na strzępy i naprzemiennie poukładała, każąc czytelnikowi samemu domyśleć
się co działo się przed, co po, dlaczego i w jaki sposób. Ta forma przeskoków
pozwoliła śledzić i porównywać przemianę Leny, od tej ciężko trenującej, chorej,
zapłakanej, po członkinię oporu, silną i odważną. Oczywiście Lauren Oliver
bardzo sprytnie wybroniła się retrospekcjami, które w narracji pierwszoosobowej
goszczą niezwykle często, które sprawiają, że nawet bez uprzedniego zapoznania
się z otoczeniem, jesteśmy zrozumieć wszystko dokładnie, podane w postaci
pięknego, lirycznego języka autorki.
No właśnie. Język. Ach, czy ja muszę w tej sprawie coś mówić? Pierwsza
część brak akcji nadrabiała właśnie uroczymi opisami, które zwiodły mnie nieco
ale podwyższyły notę, bo były wręcz poetycko genialne; piękny język to moja pięta achillesowa, jeśli chodzi o literaturę. W „Delirium” jednak,
nie ma już takiej samowolki i swobodne opisy są już nie na miejscu. Tu za dużo
się dzieje, za dużo trzeba wytłumaczyć przed czasem, przed wybuchem, przed
ostatecznym starciem. Momentami opisy przywodziły mi na myśl Tahereh Mafi, jej „Julkową”
trylogię, gdyby tylko Oliver robiłaby krótsze zdania, byłby wręcz bliźniaczo idealne.
Lauren Oliver potrzebowała rehabilitacji i zrobiła to przebijając moje
najśmielsze oczekiwania. Gdybym nie kupiła wcześniej „Pandemonium” pewnie w
ogóle nie miałabym ochoty kontynuować tej trylogii całkowicie przerażona
sprawami z pierwszego tomu. Ale to, jak zakończyła tę część autorka, to, jak
bardzo mną wstrząsnęła, jak dłonie trzęsły mi się podczas przewijania stron i
mojej jadaczki, którą przypadkowo zgubiłam gdzieś na podłodze, nie jestem w
stanie porównać do niczego. „Pandemonium” jest w stu procentach idealne, polecam
przede wszystkim złaknionym młodzieżówek, antyutopii i wielu, naprawdę wielu
stron akcji reprezentujących świetny i wysoki poziom. Lauren Oliver jest pisarką bardzo dobrą. Może nie genialną, ponadczasową i świętą, ale zdecydowanie z wielkim potencjałem, którego, mam nadzieję, nigdy więcej nie zaprzepaści.
"Ja, nowa Lena, nie rodzę się tak od razu.Krok po kroku, a potem centymetr po centymetrze.Czołgając się, ze skurczonymi wnętrznościami, czując w ustach smak dymu.Pełzając po ziemi jak robak.To właśnie tak przychodzi na świat nowa Lena."
Delirium | Pandemonium | Requiem