Gdzie jest młodość?


Zawieruszyła się na ulicy, wypadła z kieszeni, utknęła w odpływie. Przerażająco potrzebna, a tak niezwykle samotna. Gdzie jest młodość, która – o ironio – często bywa kamuflowana, ustępując potrzebie bycia doroślejszym, podczas gdy, fakt faktem, bycie dorosłym wcale nie jest takie fajne? Wpadła pod koła, wiatr porwał ją z suszarki, deszcz zmył, spłynęła na ziemię. Gdzie jest młodość osób, gdzie jest sprawiedliwość, która odpowiada, że żyją oni zdani całkowicie na siebie? Gdzie jest czujne oko sąsiada, wychwytujące zawsze najbezszelestniejsze poruszenie, a niekoniecznie: ostentacyjną próbę wołania? 

Bolesne tykanie zegara, drażniąca narastającą objętością pustka w lodówce, nerwowe spoglądanie na telefon, na chyłkiem przejeżdżające samochody. Skrzyp drewnianych schodów, kilka nieskromnych marzeń, zakurzone odrzuceniem płótna, przytłaczający wzrost rachunków i ta paranoicznie wyrobiona chęć – choć być może to cecha istniejąca już w założeniu Darwina, – tego zapętlającego się przymusu spojrzenia w portfel, który nie niósłby ze sobą uczucia beznadziejności. Obie czekają na rodziców, bo chociaż nie zasługują oni na to miano, nadal nimi pozostają – niezależnie w którym ośrodku psychiatrycznym leczy się tata, ani gdzie oraz na jak długo wyemigrowała mama, która za swój jedyny obowiązek uważa podesłanie kilkudziesięciu dolarów miesięcznie na życie. Lucille jest nastolatką, która powinna zdawać egzaminy końcowe, wybierać przyszłą uczelnię, a jej problemem mógłby być zapewne dobór odpowiedniego odcienia łososiu sukienki do krawata jej balowego partnera, albo – kandydat na tego partnera sam w sobie. Zamiast tego myśli o domu, zakupach, rachunkach, opłatach, obowiązkach szkolnych, wychowaniu siostry oraz pracy do późna kilka razy w tygodniu – pytanie "gdzie jest młodość?" nie jest jedynym, które narzuca mi się w tej chwili, jest też drugie – czym one, do cholery, na to sobie zasłużyły? 

I nikt tego nie wie. Pytanie zadawane sobie raz po raz podczas czytania "Na przekór nocy" Estelle Laure pozostaje bez odpowiedzi. Bo w gruncie rzeczy, takie założenie było autorki – opowiadać, rozczulać, wstrząsać – ale właśnie z odpowiednią dawką tajemniczości, spraw niewyjaśnionych, niedopowiedzeń. Irytujących swoją obecnością, ale w ten jak najbardziej pozytywny sposób – od takiej lektury właściwie nie sposób się oderwać, a gdy dodamy jej skromną objętość (niecałe 250 stron), tego jednego wieczoru można zapewnić sobie niezwykle zróżnicowaną w emocje kolację. To bardzo realistyczna historia, "Na przekór nocy" jest napisane niezwykle przystępnie, młodzieżowo (taki pierdylion pojawił się dwa razy!) i naprawdę stylistycznie bardzo ładnie. Język autorki mogłabym porównać do tego, którym operuje Agnieszka Olejnik ("Zabłądziłam"), Lauren Oliver ("Delirium") i Colleen Hoover ("Maybe Someday") jednocześnie. Czyli bardzo lekko i zabawnie, a zarazem subtelnie i poetycko. 

Po lekturze "Na przekór nocy" poczułam się, szczerze powiedziawszy, jak po bliższym spotkaniu w walcem. Powiem jedno: obficie. Obficie w wydarzenia, obficie w emocje, obficie w trudne tematy. Estelle Laure, wydaje mi się, zaszalała z problemami, błyskotliwie je połączyła, przedstawiła między odstępami na oddech. Chory psychicznie tata, matka, która gdzieś sobie wyjechała, masa obowiązków, zalegający na siedemnastoletnich barkach ciężar szarej rzeczywistości, oraz – boleśnie nieodwzajemniona miłość, problemy w nauce, zagrażający życiu wypadek. Powieść ta na pewno zostanie jedną z moich ulubionych w gatunku YA, mimo, że posiada dwie małe wady. Pierwsza – ilość stron! LUDZIE, JA JESTEM GOTOWA NA CAŁĄ SERIĘ O LUCILLE i zaczynam żyć w przekonaniu, że "Na przekór nocy" to tylko taki cienki prolog jest. Oraz wada druga – otwarte zakończenia; nienawidzę takich. To znaczy, tak: zakończenie mnie zadowoliło, tak: dużo rzeczy się rozstrzygnęło i tak: ważny wątek w ostatnim zdaniu się wyjaśnił, ale mój kochany i piękny wątek romantyczny już nie, a szkoda. Bo był naprawdę delikatny jak powiew wiatru, słodko-gorzki i przeuroczy. 

Zapewniam wszystkich to czytających, że jeśli przeczytają tę historię, już nigdy nie będą chcieli dorosnąć, a tych, którzy już to zrobili – że jeszcze w tej chwili włożą buty i pobiegną do księgarni by się przekonać, jak ten zabieg cofnąć. Przepiękna, magicznie romantyczna, przejmująca, ale też mająca w sobie sporo rozgoryczenia, bólu i niechęci. Estelle Laure miała niezwykle ciekawy pomysł na powieść, wykorzystała go w pełni i jeszcze ozdobiła dobrym morałem i skłoniła do kilku chwil namysłu. 

Poszukuję ludzi, który pomogą mi to zekranizować, by ci mniej oczytani, wynieśli z tej historii, tyle, ile wyniosłam ja.
Recenzja powstała w wyniku współpracy z wydawnictwem Jaguar.

Istnieje bardziej adekwatna do tej książki piosenka?