Każda baśń ma swój koniec



+ nowelki: #0,5 i #2,5 Książę i Gwardzista | #0,4 i 2,5 Królowa i Faworytka

Diament tworzy się pod wpływem wysokiej temperatury i ciśnienia, które istnieją tylko około 100 mil pod powierzchnią ziemi. To materiał tak twardy, że można go zarysować tylko innym diamentem. A zatem idealny na taką uroczystość. W towarzystwie naturalnych pereł oprawionych w srebro, ametystów, krokoitów i realgarów tworzy siatkę nieprawdopodobnie piękną, ale też nieprawdopodobnie kosztowną. Odtworzenie tego arcydzieła jest raczej niemożliwe. Nie ujrzycie jej w łatwo dostępnych miejscu, zakochacie nawet w samym wyobrażeniu… Korona. O to walczą kandydaci. To czytają czytelnicy. 

Już nie trzydziestka piątka – księżniczka Eadlyn błyskawicznie zawężyła grono chłopców do Elity: szóstki, którzy naprawdę mają szanse. Ale co z tego, skoro nie jest gotowa, by decydować o swojej przyszłości? Skoro Eliminacje miały być tylko po to, by odwrócić uwagę od złej sytuacji w państwie? Czy serce znajdzie sposób, by ją zaskoczyć? Czy istnieje ktoś, ktoś pokochałby ją – bezpośrednią, niezależną, niezwykle wpływową? Czy może Eliminacje zostaną odwołane, lub – zakończone bez wyłonienia księcia? 

O tym, jak bardzo Eadlyn lepsza jest od Ami i o tym, jak ze stanu ignorancji przejść do szacunku wobec całej serii, pisałam w recenzji poprzedniego tomu – "Następczyni". Ale z racji tego, że to był tekst tak długi, że nawet ctrl i g by nie znalazło, zrobię wstęp do sytuacji i co nieco przypomnę: trzy pierwsze tomy krążą wokół Americi Singer, która walczy o koronę i księcia, zaś "Następczyni" i "Korona" to opowieść o Eliminacjach zorganizowanych przez córkę tegoż właśnie księcia (już króla, właściwie) Maxona, Eadlyn Schreave. I o ile "Rywalki", "Elitę" i "Jedyną" połknęłam bez większej pasji i zamiłowania, o tyle dalej zupełnie przepadłam.
"Nic tak nie uświadamia obecności drugiej osoby jak jej zniknięcie."
Po pierwsze dlatego, że "Korona" ma bohaterkę, która nie lata z kwiatka na kwiatek, jest zdecydowana i stanowcza. W przeciwieństwie do Americi, nie rzuca się w objęcia komukolwiek, by potem płakać nad swoją żałosnością. I mimo, że w "Następczyni" Eadlyn początkowo malowała się jak rozkapryszona księżniczka, mająca głęboko w poważaniu uczucia innych, tutaj – w "Koronie" – przeżyła głęboką metamorfozę. Wielokrotnie zastanawiałam się, czy faktycznie to ta sama osoba – empatia, szacunek, ciepło i przyjacielska rada, były czymś… mocno zaskakującym. 

Nie ma pojęcia, co się dzieje, ale myślę zupełnie na opak. Podczas gdy każdy, naprawdę każdy nienawidził Eadlyn, nienawidził "Następczyni", a cieszył się "Koroną", ja tę dziewczynę uwielbiam, "Następczyni" świetnie mi się czytało, a – co ciekawe – właśnie "Koronę" gorzej. Odrobinę, nieznacznie, ale brakowało mi wątków romantycznych, które pojawiły się w poprzednim tomie, było tak dziwnie, tak smutno. Ale nie narzekam, bo zakończenie zrekompensowało mi wszystko. Totalnie! Godna kontynuacja i piękne zakończenie, o. Choć brałam pod uwagę takie rozwiązanie – nie miałam zielonego pojęcia, jak mogłaby autorka do tego dojść. Chyba tylko śmiercią – okazało się mimo wszystko, że zapędów Martina to ona nie ma. 

Wiem, że to już koniec, ale nie żegnam się. Przede mną nowelki, a one – mimo, że dziejące się w czasach Americi – mam nadzieję, że utrzymane są na poziome tych dwóch właśnie ostatnich tomów. Bo całkowicie mnie oczarowały i jestem pewna, że historia Eadlyn oczaruje również Was. Bez mdłej etykiety, tysiąca koronek i falban – za to z akcją, pomysłem i wartkością.
Recenzja powstała we współpracy z wydawcą.