Czytania
Freddy Krueger, Jason Voorhees, Michael
Myers, Leatherface oraz – nowiutki, powstały w zeszłym roku – Brandon James.
Oto plejada mniej lub bardziej znanych, największych shasherowych bogów.
Charakteryzują się paskudnym wyglądem, powstałym w wyniku choroby lub wypadku,
zachowują się niezrównoważenie, zwykle spotkać ich można w charakterystycznym
dla nich ubraniu, z sierpem, maczetą bądź siekierą. Ich twarze zdobią maski…
Niektórzy mówią, że reguły filmu,
jakim jest slasher, powstały wskutek napisania książki "I nie było już nikogo" Agathy Christie, w której autorka opowiada historię ludzi, uwięzionych na
wyspie i w tajemniczych okolicznościach atakowanych. I muszę się z tym zgodzić –
slasher to rodzaj horroru, w którym blisko ze sobą związana grupka (przyjaciele,
uczniowie z tej samej szkoły), bywa, że zachowująca się niemoralnie lub – po prostu
– głupio, zostaje ukarana śmiercią zaplanowaną przez mordercę w określonej
kolejności. Stąd więc częsta schematyczność slasherów – najczęściej licealiści
lub studenci, zgromadzeni w jednym miejscu (obóz, miasteczko). Psychopata
rozprawia się z wszystkimi po kolei, aż nastąpi punkt kulminacyjny, tak zwany "final
girl", gdzie główne skrzypce gra on oraz zwykle uosabiająca wszystkie wartości
moralne, idealna córka, a nawet osoba wierząca – jedna z bohaterów. Czy tak też będzie tutaj?
Pewien bohater w którymś z
odcinków pierwszego sezonu "Scream" powiedział: "Nie można zrobić slashera w telewizji" – niby serialowy
geek, a jednak się mylił. Otóż można i "Scream" jest właśnie tego przykładem –
w każdym odcinku ktoś umiera, jednak nie jest to tak banalne, jak w "Eye Candy" (swoją drogą, również ciekawa produkcja MTV, jednak bardziej kryminalna), gdzie
trup padał zawsze na początku, by pozwolić bohaterom na rozwiązywanie zagadki
przez całe czterdzieści minut. Tutaj nie wiemy kto i kiedy, coś wydarzyć się
może w każdej chwili, a potęguje to jeszcze taka dziwna naiwności i głupota
niektórych bohaterów, którzy myślą, że są mądrzejsi od policji (ale to już
klasyka). Tak czy inaczej, "Scream" jest dobre. Może nie zalicza się do
najwytrawniejszych slasherów z gatunku, bo jest lekkim serialem, ale daje radę
jako mało-krwawy thriller, który nie odbije się raczej w podświadomości i nie
będzie budził po nocach. Z horrorem ma wspólnego również niedużo, spokojnie
można samemu włączyć, ale na wszelki wypadek: nie w słuchawkach. Ma świetną
muzykę, oraz niebywale intrygujące zwroty akcji, a to potrafi zjeżyć włoski na
karku.
Pierwszy odcinek imponuje, innych
– może delikatnie zaniepokoić, ale nie wyłączajcie go po kilku chwilach
oglądania tej rudawej aktoreczki (Bella Thorne), która kojarzy się wszystkim z
Disney Channel, bo warto zapuścić się w głąb historii. Rodzice wyżej
wspomnianej wyjechali, zostawiając ją na kilka dni w domu, nie spodziewając się
też, że gdy wrócą, dziecko będzie można już tylko pochować. Nina, ponieważ tak
się nazywa, urządza sobie imprezkę w basenie, zaprasza swojego chłopaka i za
chwilę zaczyna się jatka, bo telefon Tylera (i on prawdopodobnie) zostaje
przechwycony przez slasherowego psychopatę, który zaczyna bawić się w sms'owie
gierki, rozpętując potem – i na rudej zaczynając – pasmo zamordowanych
nastolatków w Lakewood.
Następnie przenosimy się do szkoły,
gdzie już zostaniemy na dłużej, obracając się w towarzystwie "Szóstki z
Lakewood", licealistów, którzy przeżyli atak lub mieli bliski kontakt z zabójcą.
Sama historia psychopaty, według mnie, jest naprawdę bardzo dobrze zarysowana –
elementy układanki pojawiają się rozsypane i w różnych odstępach czasu, co
napędza fabułę i sprawia, że każdy odcinek kończy się mocnym cliffhanger’em.
Ostatecznie, wiele rzeczy daje również odpocząć, to jest na przykład – prywatne
historie bohaterów, ich problemy i podchody. Ta szóstka składa się z osób
niezwykle do siebie przeciwnych: jest taka blond lala Brooke, która denerwuje
od początku, ale później można zapałać do niej odrobiną sympatii, jest Noah –
mój ulubieniec! – całkowity freak na punkcie morderstw, chodząca encyklopedia,
który spełnia w serialu również pewną rolę narratora, jest Emma, która jest
zwykłą, nieśmiałą dziewczyną, są Will i Jake, przystojniacy z drużyny
futbolowej, Audrey – która swoją postacią serialowi dała akcent odmiennej
orientacji. Ponadto jeszcze Kieran, ten z rodzaju tajemniczych bohaterów, który
się przeprowadził, oraz Ryley i Rachel, ale o nich nie mam nic większego do
powiedzenia.
Większość bohaterów może znaleźć
swój odpowiednik w każdym z amerykańskich serialów o nastolatkach, na przykładw "Teen Wolf". Nawet ogólnie, porównując "Teen Wolf" do "Scream" jest tam dużo
punktów podobnych: szeryf ojcem jednego z bohaterów, większość akcji dzieje się
w murach szkoły. Te dwie produkcje są świetne – mają podobny, tajemniczy klimat
– z tym, że "Scream" jest odrobinę bardziej krwawe, muzycznie i nastrojowo
skomponowane tak, by serce zabiło mocniej. I nie, "Scream" nie ma praktycznie
nic wspólnego z slasherem z '96, "Krzykiem". Przejęło pomysł na maskę (która i
tak jest fatalnie zdeformowana i wygląda jak z parodii), ale napisało już
historię swojego czarnego bohatera – Brandona Jamesa.
Nie żałuję czasu spędzonego przy "Scream",
ba – myślę, że ulokuje się tuż obok moich ulubionych seriali. Ma wszystko,
czego potrzebuję przy dobrej produkcji: ciekawych i różnych bohaterów, mordercę
z przeszłością, retrospekcje sięgające dwadzieścia lat wstecz oraz niezwykle
trzymające w napięciu odcinki pełne takiej slasherowej grozy. Nawet nie mam się
do czego przyczepić.
PS. Recenzję zrealizowałam wobec wyzwania, w którym biorę udział. Może ktoś dołączy?
PS2. Taka ciekawostka: na początku drugiego sezonu, rolę poboczną odgrywa Lele Pons, pamiętacie o niej?
oglądam
seriale
PS. Recenzję zrealizowałam wobec wyzwania, w którym biorę udział. Może ktoś dołączy?
PS2. Taka ciekawostka: na początku drugiego sezonu, rolę poboczną odgrywa Lele Pons, pamiętacie o niej?