Gildia zabójców vs. Gildia złodzei


Polska fantastyka to Sapkowski. Nieważne, że sagi nie skończyłam i pewnie w najbliższej przyszłości nie skończę: to ikona, to reprezentacyjna strona, książkowy wizerunek Polski, to „Witcher” sieje chaos i to z niego jestem naprawdę dumna. Następnie Jakub Ćwiek, którego po przeczytaniu „Chłopców” niestety nie kontynuowałam, Piotr Patykiewicz, którego kontynuować nie zamierzam wcale, oraz Ziemiański od „Achai”, która powinna zostać w ogóle anulowana w spisie książek. Za książkę nieuznana. Jak widać więc, z polską fantastyką to ja trochę w kratkę. Nie zaczynam, nie próbuję, a jeśli nawet – nawet nie staram się trwać w historii, nie porywa mnie to, nie zachwyca. Więc nie wiem co sobie myślałam, kiedy zdecydowałam się na „Balladę o przestępach”, która – o losie – z wątkiem historycznym jest, autora dla mnie niezidentyfikowanego, ale skromny reaserch wyjaśnia: Marcin Hybel, dwie wydane książki z klimacie fantastycznym, ulokowane w średniowiecznych standardach. Plus właśnie ta jedna, nowa. „Ballada o przestępcach”. Nie ukrywam jednak, że skusiło mnie wydawnictwo (sic!), toż to samo, które Mroza wydało i wydaje nadal, dlatego rzuciłam się z nadzieją, że będę zachwycać, jak i jego zachwycałam, ale ostatecznie…. No nie obyło się bez kratki, w zgodzie z kultywowaniem tradycji.

Żmudna to była walka, ciężki orzech dla mnie, być może nieodpowiedni, być może wina właśnie tkwi we mnie, być może ktoś inny się zachwyci: nie neguję, bo wiem, że gatunek trochę nie mój, ale lubię eksperymentować i czytam wszystko, więc cóż, raz się żyje. Marcin Hybel nie powalił mnie, ba!, w jednym momencie nie wiedziałam o czym czytam, w drugim miałam ochotę na dobre to cholerstwo zamknąć i wcale nie kończyć, a jeszcze innym – przednio się bawiłam. Dlatego ciężko jest mi zidentyfikować błąd, jaki tu nastąpił: kunszt pisarski bez zarzutu, doczepiłabym się jedynie pod utrzymanie tempa akcji, no ale może od początku. Gwoli wstępu.


To średniowieczna Anglia, szajka bezwzględnych łotrów napada na wędrowną trupę. Dochodzi do masakry, z której uchodzi z życiem dwóch chłopców: ośmioletni Gilbert i dwunastoletni William. I właśnie wtedy zaczyna się ich walka o życie: zostają zabrani do podlondyńskiej mieściny, gdzie przechodzą szkolenie żebracze, poznają czym jest gniew i cierpienie. Wkrótce zostają rozdzieleni, Gilbert zostaje szkolony na mordercę, Will uczy się złodziejskiej sztuki, na ich drodze staje wiele niebezpieczeństw. Poczucie bezpieczeństwa w ogóle nie istnieje.

Wielkie „tak” za pomysł, za oryginalność, złodziejską etykietę, wypracowanie przestępczej społeczności, ich świata, który rządzi się własnymi prawami. „Ballada o przestępcach” posiada również niesamowicie zilustrowane realia, opisy średniowiecznych ulic, charakterystyczne stroje czy też dość specyficzny, odrobinę grubiański język. Nie wydaje mi się to jednak nieodpowiednie, rzucenie jakimś przekleństwem raz na jakiś czas – wręcz przeciwnie, jestem zachwycona, bo podkręca to jedynie wiarygodność książki. Choć z drugiej strony – nie porwała mnie ona na tyle, bym mogła ją rekomendować na każdym kroku. Strasznie ciężko było mi się wdrążyć w klimat, ogarnąć cały zarys historii, niestety sam fakt mozolnie ciągnącej się fabuły również nie pomagał – niejednokrotnie przyłapywałam się na myśli, że ja po prostu tego nie przeczytam. Że nie dam rady. Cóż, udało się – ale tylko i wyłącznie dzięki dość wyrazistej i dynamicznej końcówce, ostatnim stu stronom, które stanowiły, moim zdaniem, najlepszy i najbardziej porywający element powieści.

Mam uczucia mocno ambiwalentne  – w sumie nie było szału, jak dla kogoś kto fantastykę lubi, ale bez przesady: taką typową, średniowieczną fantastykę, gwoli jasności. Troszkę ubolewam nad brakiem zaakcentowania fachu, który zdobywa Gilbert: mordowaniem. Bo zdecydowanie za dużo jest tutaj Willa, jego romantycznych, lub mniej romantycznych uniesień, walk, przygód i złodziejskich problemów. Czy polecam? Zwolennikom gatunku, którzy nie mogą bez niego żyć, myślę, że reszta spokojnie mogłaby sobie odpuścić.
Recenzja we współpracy z wydawcą.