Czytania
"szturchańce i kopniaki, złośliwe podstawianie nogi w przejściu między ławkami, żeby się potknęła, przechodząc, jej książki zrzucane na ziemię, pornograficzne pocztówki wkładane do jej torebki; Carrie, która na parafialnym pikniku klęka niezgrabnie, żeby się pomodlić, a wtedy w jej starej spódnicy z madrasu z donośnym hukiem pęka szew przy zamku błyskawicznym; Carrie, która nigdy nie trafia w piłkę, nawet na treningach, która przewraca się na twarz na zajęciach z tańca nowoczesnego w drugiej klasie i wybija sobie ząb, która wpada na siatkę podczas gry w siatkówkę; wiecznie oczka w pończochach, wiecznie bluzki przepocone pod pachami; i ten dzień, kiedy Chris Hergensen zadzwoniła do niej po szkole z Kelly Friut Company i zapytała ją, czy wie, że "świński ryj" pisze się C-A-R-R-I-E…"
Nic dodać, nic ująć. Oto Carrietta White, dziewczyna w istocie nie tak śliczna jak filmowe wyobrażenie (nawet jeśli jest oblane krwią) i oto Stephen King, którego powyższą damę nazwać można pierwszym literackim dzieckiem. Bo to ten debiut, trzydziestokrotnie odrzucony przez wydawców, przyczynił się do tak wielkiej sławy pisarza (chwała żonie Mistrza, że wyjęła „Carrie” z kosza i zmusiła Kinga do ponownego rozesłania). Carrie nie jest lubiana, traktuje się ją jak śmiecia, gwoli jasności i jeden moment jej życia sprawia, że iskierka tląca się weń zamienia się w istne pandemonium; dziewczyna odkrywa w sobie zdolności telekinetyczne, które zamierza wykorzystać by zemścić się na prześladowcach.
"Mamo, przyszłam, żeby cię zabić. A ty tu czekałaś, żeby zabić mnie."
Stephen King jest synonimem gawędziarstwa. Z biegiem czasu zaobserwować możemy, że jego nowsze pozycje, takie jak "Joyland" czy "Przebudzenie" to przegadana obyczajówka, garść faktów i ciekawostek, w tle może jakiś kryminał. W 1974 roku, wszystko malowało się znacznie inaczej. Kiedy dostałam "Carrie" byłam przerażona jej objętością, dwustoma stronami, które wyglądały jakby wyrwano z trzy czwarte książki lub zamiast powieści dano mi jakiś słaby przewodnik filmowy. To właśnie one, tak mała ilość stron powoduje, że wszystko dzieje się bardzo szybko a autor nie ma czasu na niepotrzebne gadki i opisy, powieść połyka się jednym tchem. Oprócz małej objętości, debiut Kinga na tle innych książek, pochwalić może się również charakterystycznym stylem: większość książki to powieść epistolarna, składająca się z depeszy, fragmentów książek czy słownikowych przypisów. Telekineza tutaj traktowana jest bardzo naukowo, jakby faktycznie istniała możliwość przenoszenia przedmiotów siłą umysłu (chociaż kto wie?). Te elementy tworzą niezwykle klimatyczną otoczkę: podczas gdy Carrie spokojnie idzie do szkoły my znamy już relacje ludzi z przyszłości, co sprawia, że między dziewczyną a niedalekim wydarzeniem tworzy się przepaść niegasnącej ciekawości. Często przyłapywałam się zbulwersowana faktem, że depesza lekko dotknęła tematu pewnego wydarzenia, które się jeszcze nie wydarzyło, pozostawiając mnie w niewiedzy, zdecydowanie budując intrygę i, co ważne, skutecznie utrzymując czytelnika przy książce.
Osobą budzącą ogromne zainteresowanie podczas lektury jest niewątpliwie matka Carrie, fanatyczka religijna, która siedemnaście lat temu swoją ciążę uznawała za niszczącego ją od środka raka, rosnącego z tygodnia na tydzień, przybliżającego tym samym do przejścia na drugą stronę, do nieżyjącego już ojca Carrie. To ona, Margharet White jest tyranem w tej historii, nie biedna Carrie. To ona kolor czerwony uważa za kolor szatana, zamyka córkę w ciasnym pomieszczeniu (swoją drogą brzmi to jak w American Horror Story, no nie?) by ta oddawała się modlitwom, prysznic uznaje za diabelski przyrząd oraz policzkuje, obraża i grozi córce za jedno nieodpowiednie słowo. Takie jak: bal. Ten pamiętny bal 1979 roku.
"Carrie" może nie usatysfakcjonować przy pierwszy spotkaniu – tak czytałam na blogach. Osobiście sądzę, że to wręcz idealna alternatywa dla osób, które coś od tego autora chcieliby spróbować, bo o ile jego reszta książek nie wbiła mnie w fotel pod względem grozy, horroru i tak dalej, to ta zbudowała całkiem niezły klimat i miała na to spore zadatki. A i objętość sprzyja zwolennikom cienkich książek. To moja piąta książka Kinga i może traciłam cierpliwość co do słynnego określenia "Mistrz Grozy", którego zupełnie kupić nie mogłam, stąd moja opinia, a może faktycznie "Carrie" jest jedną z książek lepszych. Język nadal typowo debiutancki, nie da się ukryć, obecnie King pisze lepiej, ale podziwiam go za tę książkę, bo naprawdę była mocniejsza od innych i zgrabniej przedstawiona. Kolejne "tak" dla Kinga, który pisze o życiu, bo wiemy wszyscy, że książki rodzą się na podstawie doświadczeń własnych, zaobserwowanych, a te Mistrza już w oparciu o jego własne fobie. Sam fakt, że stworzył książkę na fundamentach żywej nienawiści i stalkingu tak niewyobrażalnego, niesamowicie daje do myślenia. Podjął świetny, według mnie, temat. Temat, który niezależnie co by się działo, zawsze będzie na czasie a ludzie będą takie rzeczy czytać, bo uwielbiają cudze problemy.
"Carrie" jest idealnym odzwierciedleniem tego, nie zależnie nawet od tych czterdziestu lat różnicy między wtedy a dziś, że wśród młodzieży, nadal panuje prawo dżungli, prawo silniejszego, który siłą rzeczy tworzy własnego kozła ofiarnego. Że szkoła nie zawsze jest najbezpieczniejszym miejscem, że nauczyciele czasem wolą zmieść problem po dywan, i że zazwyczaj ma to niestety, opłakane skutki. "Carrie", jak to książka Stephena Kinga, nie ma szczególnych wad czy minusów. Jest wyjątkowa, bo cienka i bez zbędnej gadaniny, wartka oraz urozmaicona wstawkami powieści epistolarnej, które genialnie budują napięcie. Czy "Carrie" to horror? Nie wiem. To raczej powieść psychologiczna z elementami thrillera, ale jaka! Stephen King zaskoczył mnie tym, że jako początkujący pisarz, który nie miał wyrobionego stylu i doświadczenia pisarskiego stworzył arcydzieło. Arcydzieło. "Carrie" to powieść ponadczasowa, którą trzeba znać, więc ogromnie ją Wam polecam.
Stephen King
thriller/sensacja/kryminał
wyd. Prószyński i S-ka
Ps. Mimo tych wszystkich dziwacznych upodobań, "Carrie" jest całkiem fajna, więc przyznać się szczerze – kto zdążył poznać, a kto dopiero planuje?