Czytania
Wiesz, ostatnio niezwykle często
pozwalam sobie na sentyment. Przywołuję, zachwycam się, przeżywam. Wciąż na
nowo, na nowo, na nowo. I zdaję sobie sprawę, że nie jest to wyjście idealne, a
przyczyna, przez którą marnujemy to, co jest tu i teraz. Życie. Ale ja wolę
tamto tu i tamto teraz, w szczególności w tym jednym wypadku, bo nie lubię
pożegnań, a teraz właśnie jedno się rozgrywa i nie wiem, co mogłabym
powiedzieć. Więc czytam.
Choć nie zwykłam wracać do
przeczytanych książek, "Miasto Kości" czytałam jakieś pięć razy (aktualnie
czytam o oryginale, czyli sześć) – "Miasto Popiołów" i "Miasto Szkła" też w
liczbie podobnej, a kolejne dwa tomy "Miasto Upadłych Aniołów" i "Miasto ZagubionychDusz" zostały przeczytane trzy lata temu i właśnie teraz, zupełnie niedawno. A
to wszystko przez sentyment. Uwielbiam serię Cassnadry Clare z przyczyn dwóch:
kiedy skończyłam HP byłam zdruzgotana i nie wyobrażałam sobie, że kiedykolwiek
trafię na coś, co podobnie mnie zahipnotyzuje, oraz – bo jest, kurde,
niesamowicie dobra. Historia czasami schematyczna – warto zaznaczyć, – bo
dziewczyna, główna bohaterka całkiem przypadkiem poznaje tajemnicę jej matki,
dowiaduje się, że dotąd żyła w złudzeniu, pod kloszem, w mydlanej bańce i
trafia tam, gdzie jej przeznaczenie – zupełnie jak bohaterowie J.K. Rowling,
Ricka Riordana, – ale nadal trochę inna, bo dotyczy świata Nocnych Łowców,
dumnych wojowników, których misją jest zabijanie demonów, napływających do nas
z innych wymiarów. Ukazuje anioły, szklane wieże Alicante, dynamizm, walkę oraz
prawdziwe rycerstwo. I tak sześć tomów serii przybliża nam historię Clary Fray:
kolejne odkrycia pełne suspensu, idealnie skonstruowany (i piekielnie
intrygujący!) świat mający swoje prawa, sojusze i władze oraz historię, – to
Anioł Razjel stworzył pierwszego Nocnego Łowcę, mieszając własną krew z krwią
ludzką – miłości, magię, uprowadzenia, rany ciężkie, a nawet… powroty zza światów.
Mrok spowija świat Nocnych
Łowców, odkąd Sebastian Morgenstern powrócił i zapowiedział zemstę, w
przerażającym tempie tworząc amię Mrocznych gotowych do walki. Rozdziela
rodziny, zamieniając Łowców w istoty z koszmarów i wydaje się, że nic nie jest
w stanie go pokonać. Władze Idrisu przerażeni atakami na Instytuty sprowadzają
wszystkich do stolicy, lecz chowając się nie wygrają tej wojny. Clary i jej
drużyna robi więc decydujący krok w stronę wyzwolenia i… wyprawia się do
królestwa demonów, w poszukiwaniu nadziei i ratunku dla tysiąca zgubionych dusz.
Nie zawiodłam się, ponieważ Clare
w końcu udało się rozkochać we mnie czarnego bohatera, a jednocześnie zaskrobać
sympatię u tych nowych. Nie jest bowiem tajemnicą, że ten tom jest początkiem i
końcem nie tylko historii Jace’a i Clary a także spotkaniem bohaterów z
trylogii "Diabelskie Maszyny" (Carstairsów), oraz nadchodzącej powieści Clare, "Lady Midnight" z cyklu "The Dark Artifices" (Blackthornów). Ponadto mamy to idealne rozłożenie i brak
faworyzacji – para Clary i Jace nie grają już pierwszych skrzypiec i to nie
wokół nich wszystko się kręci, choć mają naprawdę ogniste i buchające problemy.
Jest masa innych wątków, problemów, konfliktów i potyczek. Simon bez Znaku
Kaina nie pozostaje już nietykalny, Alec i Magnus przeżywają ogromny kryzys, Maię
i Jordana czeka poważna akcja ratunkowa, której mogą nie przetrwać, a
przedstawiciele każdej z rasy zostają w tajemniczy sposób porwani. I choć "Miasto
Niebiańskiego Ognia" nie należy do najlepszej z serii, to najgorszej również się
nie zalicza. W sumie, jestem z niej zadowolona.
Czy tylko ja uważam, że fanarty są lepsze od oryginału? :D
Piekielnie mocno. Nie uważam, żeby obniżyła poziom serii, jedynie sprawia, że w ogólnym zarysie jest ona bardziej wyrachowana i znacznie dojrzalsza. Cechuje ją naprawdę idealny układ: każdy ma swoją chwilę a ponadto całość jest świetnie zróżnicowana – walka przepleciona chwilą oddechu, dynamizm zgaszony tajemniczym odkryciem, liczne dopatrywania wzburzone nienawiścią i podstępem. Cassandra Clare jest niepowtarzalna, niepowtarzalne uczucia wywołuje we mnie i zmusza do niepowtarzalnego, niespotykanego podczas czytania innych książek desperackiego płaczu. Zawodzenia. Najpierw w "Mechanicznej Księżniczce", teraz tutaj. Szalone tempo, narastająca frustracja, cisnące się do oczu łzy i suspens w najczystszym wydaniu. "Miasto Niebiańskiego Ognia" to bomba tykająca, idealnie podsumowanie serii, lecz dla wielu – zupełnie nieidealne jej zwieńczenie. I właśnie na takim stanowisku stoję też ja. Szósty tom odzwierciedla mroczny klimat i wiernie oddaje potęgę serii, ostatnimi rozdziałami zmiata z powierzchni ziemi, jednak nie wywołuje takiego stanu, jak wyżej wspomniana powieść kończąca "Diabelskie Maszyny" tej autorki – nie niszczy, nie łamie serca, nie jest wymarzonym, a jedynie bardzo dobrym zakończeniem.
"– Hm, więc jakie rzeczy sprawiają, że czujesz spokój?A mimo to i tak ją kocham, najlepsiejsza seria na całym bożym świecie.♥
– Zabijanie demonów. Dobre, czyste zabójstwo jest bardzo relaksujące. Krwawe są gorsze, bo potem trzeba posprzątać..."
Co sądzicie o serii, trafiło do Was jej zakończenie? A może dopiero macie zamiar zacząć przygodę z Clare?