Czytania
Akademia Dobra i Zła | Świat bez książąt | Długo i szczęśliwie
Cenię sobie powieści, które są czymś więcej niż tylko dobrą opowiastką. Które nie są napisane by być przyjemnymi czasoumilaczami, dającymi jedynie złudne poczucie zadowolenia z lektury. Owszem, takie też są potrzebne, takie też lubię czytać. Ale potrzebuję książek, które napisane są by je przeżywać, przeżuwać wręcz, mielić, trawić i rozmyślać nad ich problematyczną fabułą nawet podczas rekolekcyjnego kazania. Mimo faktu, że „Akademia Dobra i Zła” mną nie zawirowała, taka właśnie była. Do zastanawiania się nad dobrem i złem, selekcją ludzi i ich wewnętrznymi demonami.
Bo jeśli o demonach mowa –
przedstawiam Wam Sofię. Jest piękna, każda dziewczyna zazdrości jej tych
długich, blond włosów, delikatnych rysów twarzy, cery, idealnie skrojonych sukien.
Ale to tylko przykrywka. Jak każdą zakochaną w sobie osobę, Sofię nie bardzo
ciągnie do pomocy, ma gdzieś potrzebującego, zniedołężniałego ojca i resztę
dziewczynek z miasteczka, które chętnie mogłyby się z nią zaprzyjaźnić. I gdy
zbliża się czas wyczekiwanego przez Sofię poboru dwóch uczniów do Akademii
Dobra i Zła, dziewczynka postanawia się zaprzyjaźnić z Agatą – dwunastolatką
mieszkającą z matką na cmentarzu, chodzącą w czarnych, workowatych ubraniach i
nade wszystko kochającą koty. Czarne, rzecz jasna. Przeciwieństwa się
przyciągają, można by rzec. Szkoda, że gdy dziewczynki zostają w końcu porwane
przez dyrektora Akademii problemy piętrzą się przed nimi i rozrastają do
niewyobrażalnych rozmiarów. Bo jak wyjaśnić fakt, że złotowłosa trafia do
Akademii Zła, a ta druga – mieszkająca na cmentarzu Agata, do Akademii dla
księżniczek?
Nie jest to książka idealna.
Największym minusem, który niecnie zbuntował się na przekór autorowi, widzącemu
w nim jedynie zalety – był wiek dziewczynek. Obie mają po dwanaście lat i obie
trafiają do szkół, gdzie wiek nie przekracza lat piętnastu. Tak młodych
bohaterów traktujemy głównie z dystansem, choć ci tutaj zachowują się na
zdecydowanie dojrzalszych, (co skutkuje wyjątkową drętwotą i sztucznością) albo
wręcz odwrotnie (co też skutkuje drętwotą i sztucznością). Jedni głoszą prawdy
moralne, a drudzy uganiają się za swoim księciem, opcjonalnie: za księżniczką. Wiek
bohaterów sprawia, że ta książka jest nienaturalna, a w każdym momencie, gdy
dwoje zakochanych dwunastolatków pała do siebie miłością tak nieskazitelną i
silną, staje się to dla mnie co najmniej dziwaczne. Albo ja byłam dziwaczną,
samotną i odizolowaną dwunastolatką.
W oczy bije również
przewidywalność. Jednak zanim do niej dojdziemy, trzeba będzie przebrnąć przez
długi i nudnawy początek, który wnosi w zasadzie niewiele; ponieważ od razu
wiemy kto jest jaki i do jakiej szkoły trafi – okładka zdradza połowę
treści książki. Po pewnym czasie sytuacja znacznie się poprawia, jednak oprócz
przewidywalności dopatrzyć się można też – szczególnie na początku –
niezgrabnego operowania językiem. Pióro autora nie podobało mi się wcale, było nieporadne
i chaotyczne. Oprócz tego sporym minusem jest natłok różnych informacji, zlepek imion
bohaterów, o których do końca książki nie wiemy nic, poza tym jak się nazywa i
do jakiej szkoły chodzi. Chaos panuje na przeważającej liczbie stron tej
książki, wszystko napisane jest za szybko, jakby autor był dogłębnie przekonany,
że cały świat wykreowany w jego głowie nie musi zostać przelany na papier, bo
przecież może nam wszystko przekazać telepatycznie. Zbyt szybkie prześlizgiwanie
się między tematami może nieźle zakołować w głowie, i sprawić, że za dany akapit zabierać
się będziemy po parę razy.
Obie dziewczynki nienawidzą
swoich szkół. Agata nienawidzi zajęć Etykiety dla Księżniczek, a Sofia
Pielęgnacji Brzydoty. Obie chodzą poirytowane otaczającym ich światem,
naburmuszone i wściekłe. Nie chcą się zaaklimatyzować w nowej szkole, bo żyją
nadzieją, że wkrótce czeka ich przeprowadzka. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi,
bohaterki przekazują swoją frustrację i brak entuzjazmu czytelnikowi. Ich
niechęć do dostosowana się jest tak widoczna i namacalna, że niejednokrotnie
miałam ochotę tę książkę zamknąć i sięgnąć po coś mniej ponurego.
Mimo wszystko gdy o tej powieści
usłyszałam i od razu gdy wzięłam ją do ręki, poczułam taką emanującą od niej
bliskość. To się nazywa nostalgia. Ta książka opisana jest jako połączenie
„Harry’ego Pottera” i baśni braci Grimm. Jakże trafne. Bajkowe klimaty
przejawiające się na każdym rozdziale w postaci nawiązań do baśni, w połączeniu
z sielską atmosferą szkoły, przyjaciół, pracy w grupie jest niczym lek na
zabiegane serce. Momentami wydaje się, że – głównie przez wiek bohaterów –
powieść ta jest skierowana tylko i wyłącznie dla dzieci. Owszem, ale jak wspaniale
jest przeczytać coś, co tak bardzo przypomina znane nam z przeszłości utwory
literackie, które były i są dla nas tak ważne, które pobudzają sentyment, które
przywołują lata dzieciństwa napiętnowanego jakże przyjemną niewiedzą i
beztroską. To właśnie książki takie jak ta, idealnie uświadamiają dlaczego tak bardzo kochamy baśnie i
tak trudno jest się nam z nimi rozstać. Więc nie rozstawajmy się i zacznijmy
odliczać dni do wydania drugiego tomu, bo mimo, że nie jest to książka z
najwyższej półki, autor już samym zamysłem baśni skradł moje serce.
Walka dobra ze złem nie
występowała tu tak czynnie jak w baśniach i innych opowiastkach. Tu przez całą
fabułę przewijał się jeden, główny motyw. To, że nie szata zdobi człowieka i
to, że liczy się wnętrze, nie wygląd zewnętrzny. Z resztą,
jak wspomniałam na wstępie, cenię sobie książki których najwyższym priorytetem
jest przekaz. I to jest zdecydowanie największy plus powieści Somana
Chainani’ego. To, że powieść, która baśnią nie jest, a skrywa jedynie (albo aż)
jej fragmenty, ma równie piękny morał, posiada równie ważną puentę. Podoba mi
się jej zgrabne przekazanie głoszące, że nie każda piękna dziewczynka jest
równie idealna w środku, a nie każda samotna i nienawidząca swego oblicza osoba
jest od razu ponurą wiedźmą łaknącą zagłady dobra, by świat mieć tylko na swoją
wyłączność.
„Akademia Dobra i Zła” jest
książką dobrą, może nieidealną, ale zdecydowanie wyróżniającą się pośród innych
powieści. Praca nad językiem, nieprzewidywalnością, kreacją bohaterów i stopniowym
przekazywaniem informacji wpłynęłaby bardzo pozytywnie na książkę tę, która
potencjał miała, ale zamiast skupiać się na tych ważnych aspektach, kierowała się
pomysłem, motywem baśni i morałem. Jednocześnie dzięki tym ostatnich cechom tak
bardzo spodoba się ona fanom baśni i bajek, którym przejadło się tradycyjne i żyli długo i szczęśliwie. Sielska
atmosfera codziennego biegania na zajęcia, potyczki z nielubianymi nauczycielami,
przygotowania na bal i szkolne zauroczenia sprawiły, że Akademia stała się po
części drugim Hogwartem. I chyba nie istnieje lepszy argument zachęcający do
sięgnięcia po tę powieść. Bo pomimo wszelkich niedociągnięć pisarskich,
kreatywność pozostała, przepiękne ilustracje jeszcze bardziej zaostrzają apetyt
na dany rozdział, ważny morał czynnie się przejawiający daje do myślenia, a
wątek przyjaźni wystawionej na próbę uświadamia, jak silne okazać mogą się te
więzy.
Za możliwość baśniowej przygody dziękuję wydawnictwu Jaguar.