3 najważniejsze problemy w "Julia. Trzy Tajemnice"



Julia. Trzy Tajemnice | Dotyk Julii | Sekret Julii | Dar Julii

Dziwna ta książka. Dziwna ze względu na swoją bezsensowną, nic niewnoszącą formę i ze względu na tę przepaść między nią, a całą trylogią, która była fantastyczna. Która była niezwykle dobra, przejmująca i poetycko ujęta. Którą uznałam niegdyś za jedną z lepszych trylogii, jakie czytałam. Nie jestem zwolenniczką urywania historii. Wolę poznać całość i dopiero potem zabrać się za ogólną ocenę – dlatego też po pełnej pasji lekturze „Dotyku Julii”, „Sekretu Julii” i „Daru Julii”, „Julia. Trzy Tajemnice” była dla mnie pozycją obowiązkową. Jak się spisała? Cóż, fatalnie to małe słowo. Pozwólcie zatem, że przedstawię te trzy ogromne wady dodatku do trylogii Tahereh Mafi, które naprawdę mnie zabolały.

CENA

Główny powód mojego zwlekania z zakupem i ostatecznie – zdecydowaniem się na bibliotekę. Cena detaliczna tej chudziutkiej książeczki to 34,90 zł. Zupełnie tyle samo kosztuje „Kasacja” – grubsza o prawie trzysta stron – jak i „Hopeless” czy „Osobliwe i cudowne przypadki Avy Lavender”, których szerokość grzbietu jest od „Julii” dwa razy większa. Rany, przecież nawet „Zaginiona Dziewczyna” Gillian Flynn w miękkiej, filmowej okładce kosztuje 29,99 zł, a to przecież 651 stron, a nie 197! Za każdym razem, kiedy „Julka” lądowała u mnie w koszyku – ostatecznie wypadała z niego na rzecz książki, z którą będę miała zaszczyt spędzenia większej liczby czasu niż jeden wieczór. Ta cena jest śmieszna i totalnie wygórowana. Dlaczego? Już wyjaśniam.

FRACTURE ME - PERSPEKTYWA ADAMA

Nie mam słów XD Wiemy, że „Julia. Trzy Tajemnice” składa się z dziennika Julii i dwóch nowelek. I o ile ta pierwsza jest w porządku (o niej pod koniec!), to ta druga jest tak żenująca, że aż mi przykro. Wszystko przez fakt, że narratorem jest Adam, człowiek bez wyrazu, chodząca beznadzieja. Przez dobre większość opowiadania siedzi i się zamartwia – myślami tak często odlatywałam od jego historii, że nawet nie jestem w stanie powiedzieć, o co w tym cholernym opowiadaniu chodziło. Co ono wniosło? Nic. Czym mnie zaskoczyło? Niczym, kompletnie. Dlaczego Kenji nie mógł mieć własnej perspektywy? Każdy go uwielbia, w przeciwieństwie do Adama, jest zabawny, w przeciwieństwie do Adama i mógłby, w przeciwieństwie do Adama, rozruszać tę łzawą atmosferę. Jezu, ale to był dramat.

DZIENNIK JULII

Taaaa… Nic nowego. Nie spodziewajcie się czegoś, czego jeszcze nie widzieliście. Wszystko fragmenty dziennika pojawiły się w „Dotyku Julii”, a w liczbie hurtowej w „Sekrecie Julii”. Różnicą jest jedynie fakt, że tam mnie to ujmowało, bo było otoczone klimatem i historią, ponieważ stanowiło dopełnienie narracji Julii. A tutaj? Jest jak czysto informacyjny wycinek z gazety – wątły, nie wzbudza najmniejszych uczuć, nie porusza.

W sumie, za fasadą cichej euforii wynikającej z zaoszczędzenia tych 34,90 zł!, to jest mi przykro. Kocham Julkę, kocham jej historię całym serduszkiem, ale ten dodatek uważam za kompletnie zbędny wydatek. Jedynym ratunkiem jest pierwsza nowela „Destroy me”, z perspektywy Warnera, która wniosłaby coś konkretnego do mojego życia, gdybym ją przeczytała po pierwszym tomie – w tym wypadku, była tylko intrygująco napisaną ciekawostką. Jak pewnie się domyślacie – odradzam i odstraszam. Wiem, że okładka ładnie wygląda, też lubię mieć ładne książki. Wiem, że byłoby dobrze mieć ją razem z trylogią na własność, też lubię posiadać uzupełnione historie. Ale w tym przypadku, żaden z tych powodów nie jest na tyle przekonujący i dobry, by wyrzucić pieniądze. Jeśli bardzo chcecie to przeczytać – naprawdę pójdźcie do biblioteki i otwórzcie jedynie „Destroy me”, bo reszta to czysta strata czasu.